Na szczęście dla chłopców był wśród nich jeden, który potrafił zwęszyć niebezpieczeństwo nawet podczas snu. Piotruś zerwał się jak pies na równe nogi i jednym ostrzegawczym okrzykiem obudził wszystkich.
Stał nieruchomo z dłonią przy uchu.
- Piraci! - zawołał. Inni zbliżyli się do niego. Na jego twarzy zaczął igrać dziwny uśmieszek, na widok którego Wendy zadrżała. Kiedy tak się uśmiechał, nikt nie ważył się do niego odezwać. Można było tylko czekać na rozkazy. A rozkaz był krótki i wyraźny:
- Nurkować!
Mignęły nogi i natychmiast laguna wydała się bezludna. Skała Rozbitków stała samotnie wśród groźnych wód, jak gdyby sama była rozbitkiem.
Nadpłynęła łódź. Była to piracka szalupa, w której znajdowały się trzy osoby: Knot, Rękoczyn oraz ich jeniec - nie kto inny jak Tygrysia Lilia. Miała związane ręce i nogi i wiedziała, jaki los ją czeka. Zostawią ją na skale i tam zginie. Taka śmierć była dla kogoś z jej rasy straszniejsza niż śmierć w płomieniach czy na torturach. Bo czyż nie jest napisane w księdze plemienia, że nie ma ścieżki przez wodę do krainy szczęśliwych łowów? Jej twarz miała jednak zupełnie kamienny wyraz. Jest córką wodza i musi umrzeć jak córka wodza. To wszystko.
Pojmali ją, gdy z nożem w zębach próbowała wedrzeć się na pokład pirackiego statku. Na statku tym nie trzymano warty, gdyż Hak chełpił się, że groza, jaką wieje od jego imienia, chroni statek na milę. A teraz jej los miał jeszcze tę grozę wzmóc. Jeszcze jeden lament dołączy do zawodzenia nocnego wiatru.
W mroku, jaki ze sobą przynieśli, piraci nie dostrzegli skały, póki w nią nie uderzyli.
- Ustaw na wiatr, bałwanie!