Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Skowyt i seks

Recenzja książki: Philip Roth, "Konające zwierzę"

Pod tą fabułką rodem z harlequina kryje się wstrząsająca opowieść o seksie, przedstawianym z niemal pornograficzną dosłownością.

I panicznym strachu przed starością i śmiercią. To jedna z tych małych wielkich książek Rotha, pisanych przezeń w przerwach między opasłymi dziełami w rodzaju „Amerykańskiej sielanki”.

Ów wykładowca nie miał liczących się osiągnięć naukowych, ale dzięki regularnym występom w radio i telewizji cieszył się względną sławą. Skwapliwie z niej korzystał, uwodząc studentki – seks już od dawna, odkąd porzucił żonę i syna, był treścią jego życia. Wychowany w pruderyjnej atmosferze lat powojennych, dopiero po trzydziestce załapał się na rewolucję obyczajową. Syn go za to znienawidził i postanowił na przekór ojcu zostać wzorem wszelkich cnót. Ożenił się więc z dziewczyną, której zrobił dziecko, i męczył się z nią w nieudanym małżeństwie, byle tylko dowieść sobie i innym, że jest człowiekiem uczciwym i odpowiedzialnym. Wytrzymał jakieś dwadzieścia lat, po czym natura wzięła górę i znalazł sobie kochankę, z którą rzecz jasna również postanowił się ożenić.

Gdy rusza akcja książki, ojciec właśnie próbuje mu to wyperswadować, lecz sam ma własne problemy. Pod tą fabułką rodem z harlequina kryje się wstrząsająca opowieść o seksie, przedstawianym z niemal pornograficzną dosłownością, i panicznym strachu przed starością i śmiercią. „Konające zwierzę” Philipa Rotha (1933) to jedna z tych małych wielkich książek amerykańskiego pisarza, pisanych przezeń w przerwach między opasłymi dziełami w rodzaju „Amerykańskiej sielanki”. Nie jest to utwór na miarę „Cienia pisarza”, jego najlepszej powieści, ale z pewnością zasługuje na uważną i wolną od uprzedzeń lekturę: wszystko ocieka tu seksem, gdyż w innym razie bohaterowie musieliby wyć ze strachu.

Reklama