W pierwszych miesiącach istnienia audycji starałem się zajeżdżać pod rozgłośnię na pół godziny przed rozpoczęciem dyżuru, na wszelki wypadek. Przy szlabanie pokazywałem przepustkę ochroniarzowi, parkowałem nexię w zaroślach na skraju parkingu i ruszałem ścieżką między drzewami, a potem, zamiast wejść do budynku, skręcałem w lewo, za niewielką wydmę, i tam wypalałem papierosa, oparty o ogrodzenie, za którym: wilgotna ciemność, pas poszarzałego piasku, a gdzieś dalej — niewiele dalej — smoliste odmęty, chlupoczące łakomie, nie oddzielone kreską horyzontu od mroku nad moją głową. Węszyłem, nasłuchiwałem: witałem się z kolejną nocą, którą miałem tu spędzić. Potem ten czas kurczył się stopniowo, w miarę jak docierało do mnie, że Jackowi nie spieszy się do domu.
Bywało, że zostawał do wpół do pierwszej, zagadywał mnie, kiedy leciały piosenki, i nawet trochę przeszkadzał, bo przecież wolałem być sam: pilot snów w kapsule wyodrębnionej z nadmorskiej czerni mżącym światłem wskaźników i kontrolek, ekranu komputera, żółtej lampy biurowej na wysięgniku, która pochyla się nade mną jak ciekawska żyrafa. W każdym razie mogłem być spokojny, że gdybym złapał gumę albo utknął na Grzybowskiej przy zamkniętym przejeździe kolejowym, co zresztą mało prawdopodobne, Jacek zastąpiłby mnie bez szemrania przez kwadrans czy dwa. Inna sprawa, czy gotów byłby dopasować się do konwencji „Nocnych pogaduch”: nie czuł moich słuchaczy, a oni znosili go niezbyt dobrze, sądząc po telefonach, jakie niekiedy odbierałem.
Więc od dawna pospiesznie przeskakuję ze sfery dnia w sferę nocy, jak człowiek, który odwraca się na ulicy, dotknięty przez kogoś końcami palców, czubkiem miecza czy zgoła ostrzem kosy. Za dwadzieścia dwunasta głaszczę na pożegnanie kotkę, wypadam z domu, uruchamiam silnik, pędzę Mazowiecką do rozjazdu ze sklepem spożywczym, dalej łagodnie w prawo, szpaler drzew, sus przez tory kolejowe (bez oglądania się, kuszenie losu), skręt w prawo, hurgot szutrowej nawierzchni — i już jestem po tej stronie, już parkuję w krzewach, zamykających widok na bagniste nieużytki, ukryte teraz w ciemnościach, a w radiu słyszę, że zaczyna się serwis.