Senne koszmary nie stanowiły ostatnimi czasy problemu dla Elenczy Stietencron - a jeśli i stanowiły, to niewielki i mało problematyczny. Po całodziennej pracy przy chorych w oławskim hospicjum Świętego Świerada Elencza była najczęściej zbyt zmęczona, by śnić. Budzona i zrywana z łóżka ante lucem, przed jutrznią, wraz z Dorotą Faber i innymi wolontariuszkami biegła do kuchni przygotowywać posiłek, który trzeba było wkrótce roznosić chorym. Potem była modlitwa w szpitalnej kaplicy, potem krzątanie się przy pacjentach, potem znowu kuchnia, potem pralnia, znowu sala szpitalna, modlitwa, sala szpitalna, mycie podłóg, kuchnia, sala, kuchnia, pralnia, modlitwa. W efekcie zaraz po wieczornym Ave Elencza padała na posłanie i zasypiała jak kłoda, z dłońmi kurczowo zaciśniętymi na kołdrze w lękliwym przeczuciu rychłego budzenia. Nie dziwota, że taki tryb życia skutecznie pozbawił ją marzeń sennych. Koszmary, które niegdyś były dla Elenczy problemem, przestały nim być.
Tym dziwniejsze, że wróciły. Od połowy adwentu Elenczy znowu zaczęły śnić się krew, mord i pożoga. I Reynevan. Reinmar z Bielawy. Reynevan przyśnił się Elenczy Stietencron kilkakrotnie, w tak koszmarnych okolicznościach, że zaczęła włączać go do wieczornej modlitwy. Jego też, jak mnie, weźcie pod obronę, powtarzała w duchu, chyląc głowę przed ołtarzykiem, przed Pietą i świętym Świeradem. Jemu też, jak mnie, dodaj siły, użycz pociechy, powtarzała, patrząc na rzeźbione oblicze Bolesnej. Jak mnie, tak i jego chroń pośród nocy, bądź mu tarczą i puklerzem, bądź strażą nieuśpioną. I daj mi choć raz jeszcze go zobaczyć, dodawała w jeszcze głębszym duchu, tak cicho i tak skrycie, by ani Orędowniczka ani święty nie posądzili jej o nazbyt świeckie myśli.
Szesnasty stycznia roku 1429, niedziela przed świętym Antonim, była dla szpitala dniem równie pracowitym co dni powszednie, pracy bowiem niespodzianie przybyło.