Oddając w twe ręce, Czytelniku Polski, powieść Błogosławiony wiek, czuję, iż winien Ci jestem kilkoro słów wyjaśnienia.
Gdy przegalopujesz przez karty tej rozpędzonej książki, to mimo wszystkie wrażenia, jakiemi obdarzy Cię lektura, zapewne zechcesz spytać: „Czemu tłomaczyć na język polski dzieło, które pełne jest przesądów wobec Cesarstwa, wobec wszystkich poddanych wielkiego rodu Bonapartych, wobec wszelkich lojalnych wobec Cesarza nacyj, nie wyłączając świętego zmartwychwstałego narodu naszego?”
Cóż, od pewnego czasu zdaje się dokonywać zbliżenie pomiędzy Złotem Orłem – a Lwem i Jednorożcem, pomiędzy Europą, a Brytanią. Wszyscy wyczekujemy na rok dwa tysiące dwunasty – znamienna data! – kiedy to zbliżenie ma zostać urzeczywistnione i niejako ukoronowane.
Dlatego rzekłem sobie: „Dałyby nieba, aby to zbliżenie było trwałe, aby nastał pokój pomiędzy dawnemi wrogami. Ale nie będzie pokój ten opierać się na pewnych podstawach, jeżeli nie poznamy dobrze drugiej strony, do której wyciągamy rękę. Ulotne brytyjskie słówka, przelotne brytyjskie idee, to za mało. Zstąpmy do głębi, zobaczmy, cóż to za duch tkwi w owem przebogatem narodzie, który rządzi ponad połową świata, zaopatrując ją w Biblie i kapitały, a w zamian za to uzyskując wszelkie dobra, jakie tylko można sobie wymarzyć”.
Ktoś mógłby uznać te słowa za ostrzeżenie. Ale tak nie jest. My, którzy jesteśmy Apostołami Braterstwa, pragniemy tegoż Braterstwa także z Anglikami, jak również ze Szkotami, Walijczykami, Hindusami, Czirokezami i wszelkiemi innemi nacjami, jakie tylko zaludniają wielkie Imperium. Ale tembardziej my, właśnie jako Apostołowie Braterstwa, winniśmy być dla Europy szpicą, winniśmy iść naprzód przed bratniemi narodami, rozpoznając wszelkie możliwe trudności, także duchowe i wygładzając je, w miarę możności.