“Obywatelki i Obywatele Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Zwracam się dziś do was jako żołnierz i jako szef rządu polskiego. Zwracam się do was w sprawach wagi najwyższej. [...] Wielki jest ciężar odpowiedzialności, jaka spada na mnie w tym dramatycznym momencie polskiej historii. Obowiązkiem moim jest wziąć tę odpowiedzialność – chodzi o przyszłość Polski, o którą moje pokolenie walczyło na wszystkich frontach wojny i której oddało najlepsze lata swego życia. Ogłaszam, że w dniu dzisiejszym ukonstytułowała się Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Rada Państwa [...] wprowadziła dziś o północy stan wojenny na obszarze całego kraju” – wczesnym rankiem 13 grudnia 1981 r. mówił przed mikrofonami Polskiego Radia i kamerami telewizji I sekretarz KC PZPR, prezes Rady Ministrów, minister obrony narodowej i zarazem przewodniczący nowo utworzonej WRON gen. Wojciech Jaruzelski. Był to z pewnością jeden z najtrudniejszych dni w całej jego politycznej karierze. Nie ulegało wątpliwości, że decydując się na wprowadzenie stanu wojennego, sporo ryzykował – nie mógł bowiem do końca przewidzieć reakcji “Solidarności”. Gdyby zaś doszło wówczas do wybuchu w Polsce wojny domowej, on przeszedłby do historii jako ten, który ją sprowokował. Nasuwa się więc pytanie: dlaczego władze zdecydowały się na wprowadzenie stanu wojennego? Oficjalnie przywoływano różne przyczyny: była więc mowa o poskromieniu anarchii i fali wyniszczających gospodarkę narodową strajków, o kontynuowaniu pod osłoną stanu wojennego gruntownej reformy gospodarczej, o obronie i odbudowie nadszarpniętego autorytetu instytucji państwa. Najczęściej chyba jednak stan wojenny w oficjalnych źródłach interpretowany był w kategoriach mniejszego zła. Ciekawe, że najpierw przez kilka lat jako alternatywę dla stanu wojennego – owo większe zło – ukazywano zbrojne wystąpienie przygotowane przez solidarnościową “ekstremę”, przy czym nigdy nie określono precyzyjnie, kto miałby się kryć pod tym pojęciem. Miało to być wszak wystąpienie nie tylko antykomunistyczne i antyradzieckie, ale w ogóle wymierzone w żywotne interesy Polski, w sposób zawoalowany utożsamianej z PZPR. Jednocześnie konsekwentnie głoszono, że strona radziecka nie wywierała na władze polskie żadnego nacisku w tym względzie, a stan wojenny miał być akcją podjętą wyłącznie przez czynniki polskie, co więcej – jego wprowadzenie miało być przesądzone dopiero na początku grudnia 1981 r. w wyniku “nieodpowiedzialnych i awanturniczych wystąpień solidarnościowych ekstremistów”. Gdy jednak w 1989 r. ci sami w praktyce ekstremiści, którym w latach 1981–1982 przypisywano zbrodnicze wręcz intencje, sięgali w Polsce po władzę, wizja stanu wojennego jako mniejszego zła uległa modyfikacji. Oto nagle okazało się, iż alternatywą dla stanu wojennego wcale nie była “solidarnościowa kontrrewolucja”, ale zbrojna interwencja Układu Warszawskiego. Jakby przy okazji zaczęto głosić wówczas, że do powstrzymania solidarnościowego ruchu rewindykacyjnego siłą co najmniej zachęcały przywódców PRL władze państw bloku, a zwłaszcza kierownictwo radzieckie. To Leonid Breżniew miał naciskać, żeby zbrojnie postawili zaporę anarchii i kontrrewolucji. Zaczęły też znajdować potwierdzenie informacje o tym, że przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego rozpoczęto już w 1980 r., a nie dopiero w grudniu 1981 r., jak przekonywała o tym ówczesna propaganda. Niemniej przynajmniej niektórzy byli działacze partyjni konsekwentnie utrzymują, że gdyby nie został wprowadzony stan wojenny, to do Polski wkroczyłyby wojska Układu Warszawskiego i wtedy zabitych liczylibyśmy nie w dziesiątkach, lecz zapewne w setkach tysięcy, a może nawet w milionach. Oczywiście, w tamtej konkretnej sytuacji było to niewykluczone, a nawet prawdopodobne, niemniej – na szczęście – pozostało jedynie w sferze domniemań, podczas gdy stan wojenny stał się rzeczywistością Wszelako przytoczone wyżej, oficjalnie podawane, motywy wprowadzenia stanu wojennego nie przekonują. Budziły wtedy i budzą dziś wiele wątpliwości. Mieli je też zapewne niektórzy członkowie Rady Państwa, skoro na pamiętnym, nocnym posiedzeniu, w czasie głosowania nad dekretem o stanie wojennym, Ryszard Reiff głosował przeciw, a prof. Jan Szczepański wstrzymał się od głosu. Wydaje się, że obok kwestii zagrodzenia drogi do współudziału we władzy “Solidarności”, najważniejszym zadaniem stanu wojennego nie miało być przeprowadzenie reformy gospodarczej, lecz odbudowanie przy wykorzystaniu siły i prestiżu Wojska Polskiego pozycji PZPR. Nigdy w całych dziejach PRL wojsko nie odgrywało tak ważnej roli, jak w stanie wojennym, nigdy też tylu wyższych wojskowych nie znalazło się na eksponowanych stanowiskach w administracji państwowej i aparacie partyjnym.
Społeczeństwo polskie oficjalnie dowiedziało się o wprowadzeniu stanu wojennego w niedzielę 13 grudnia 1981 r. o godz. 6 rano, gdy Polskie Radio nadało przemówienie gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Wszelako już od kilku godzin trwały w całym kraju aresztowania działaczy “Solidarności” i ugrupowań opozycyjnych oraz niezależnych, w języku oficjalnym nazywane internowaniem. Przeprowadzano aresztowania wśród niezależnych intelektualistów, w tym także wśród organizatorów i uczestników obradującego w Warszawie i teraz brutalnie przerwanego Kongresu Kultury Polskiej. Główne uderzenie nastąpiło jednak w Gdańsku, gdzie w sobotę zebrała się Komisja Krajowa NSZZ “Solidarność” i gdzie w związku z tym znajdowało się wielu działaczy i doradców związkowych. Od samego początku władze skłonne były w odmienny sposób traktować Lecha Wałęsę, choć trudno powiedzieć, na co liczyły i czym się w tym względzie kierowały. Faktem jest, że w początkowym okresie internowania rozmawiał z nim parokrotnie minister Stanisław Ciosek, który wysuwał niejasne propozycje oczyszczenia “Solidarności” z “ekstremistów”, przy czym lista ich nazwisk systematycznie się wydłużała. Faktem jest również, iż przez cały czas internowania Wałęsa trzymany był w odosobnieniu. Od połowy maja 1982 r. przebywał w rządowym ośrodku wypoczynkowym w Arłamowie, gdzie stosunkowo łatwy dostęp do niego miała nie tylko żona Danuta, ale i niektórzy przedstawiciele Kościoła. Tymczasem w pierwszych dniach stanu wojennego nieprzerwanie trwała akcja internowania solidarnościowych działaczy i doradców, a także osób znanych z opozycyjnej wobec władzy komunistycznej działalności. Niektórych zatrzymanych, jak np. prof. Klemensa Szaniawskiego, zwolniono już po kilku godzinach, innych miano trzymać w zamknięciu długie miesiące, a czasem i lata. Ponieważ nie funkcjonowały telefony i teleksy, nie wolno było bez specjalnych przepustek przemieszczać się z miasta do miasta, ukazywały się jedynie dwa najbardziej bojowe dzienniki ogólnopolskie: “Trybuna Ludu” i “Żołnierz Wolności”, radio i telewizja były zmilitaryzowane (lektorzy czytający Dziennik Telewizyjny występowali w mundurach), nie można było się gromadzić bez pozwolenia nawet w prywatnych mieszkaniach, zostały zawieszone wszelkie wolności obywatelskie, jak np. tajemnica korespondencji czy nietykalność mieszkań, od godz. 22 do 6 rano w całym kraju obowiązywała godzina milicyjna, zawieszono zajęcia w szkołach wszystkich typów i szczebli, znacznemu ograniczeniu uległ przepływ informacji. Sprzyjało to mnożeniu mniej lub bardziej nieprawdopodobnych plotek, które często sprzyjały pogłębianiu atmosfery strachu. Jest bardzo prawdopodobne, iż część tych plotek wymyślano w MSW, gdzie liczono na podwójny cel: na dalsze zastraszenie społeczeństwa oraz na to, że zostaną przechwycone i nagłośnione przez zachodnie środki komunikacji społecznej; media te będzie można potem publicznie skompromitować jako mało wiarygodne źródła informacji. Tak zapewne było z kolportowaną dość szeroko informacją o rzekomej śmierci jednego z najbliższych współpracowników Wałęsy, Tadeusza Mazowieckiego. Dementowaniem tych wszystkich nieprawdziwych informacji z nie ukrywaną satysfakcją zajmował się rzecznik rządu Jerzy Urban na konferencjach prasowych, organizowanych głównie dla zagranicznych dziennikarzy i korespondentów. Pierwsza taka konferencja odbyła się już 13 grudnia. Nazajutrz Jaruzelski powołał “w celu operatywnego kierowania krajem” zespół złożony z trzech sekretarzy KC: Kazimierza Barcikowskiego, Mirosława Milewskiego i Stefana Olszowskiego, ministrów obrony narodowej i spraw wewnętrznych oraz wicepremierów należących do PZPR. Zespół ten, nieoficjalnie przezwany Dyrektoriatem, działał do końca marca 1982 r. Trudno powiedzieć, wedle jakich zasad władze układały listy osób przewidzianych do internowania. Dość trafnie motywy i metody internowania odtworzył Jerzy Holzer. “Na pewno – pisał – uwzględniano czołowych krajowych i regionalnych działaczy lub doradców »Solidarności«. Internowania dotknęły też osoby czynne w przedsolidarnościowym ruchu opozycyjnym oraz stosunkowo szerokie grono współpracujących z opozycją intelektualistów. Internowano wielu działaczy z zakładów uznanych za szczególnie ważne, a więc największych i najbardziej aktywnych lub mających w momencie wprowadzenia stanu wojennego znaczenie strategiczne (poczta, kolej, środki masowego przekazu, komunikacja miejska). Wydaje się jednak, że o umieszczeniu lub nieumieszczeniu pewnej liczby osób na liście zadecydował przypadek w postaci subiektywnie sformułowanego donosu lub opinii przełożonych”. Według oficjalnych danych, przez 49 ośrodków odosobnienia, którymi pierwotnie były wydzielone oddziały więzień, a później także nawet ośrodki wczasowe w Darłówku, Gołdapi i Jaworzu, przewinęło się w stanie wojennym łącznie blisko 10 tys. osób. W grudniu 1981 r. stało się niemal regułą, że działacze, którzy uniknęli internowania, czynnie angażowali się w organizowanie strajków, a po ich rozbiciu trafiali do więzienia. Internowania udało się jednak uniknąć niektórym znanym działaczom przedsierpniowej opozycji. W Gdańsku byli to np.: Bogdan Borusewicz, Aleksander Hall i Bogdan Lis, którzy właściwie od pierwszych chwil podjęli działalność konspiracyjną.
W poniedziałek 14 grudnia, a częściowo już nawet w niedzielę, rozpoczęły się niezależne od siebie strajki okupacyjne w wielu dużych zakładach przemysłowych w różnych częściach kraju. Strajkowały huty, w tym m.in. największe w kraju: “Katowice” i im. Lenina, większość kopalń, porty, stocznie w Trójmieście i Szczecinie, największe fabryki, jak WSK w Świdniku, wrocławskie Dolmel i PaFaWag, “Ursus”, Zakłady Przemysłu Odzieżowego im. Juliana Marchlewskiego w Łodzi. Różne, dłuższe lub krótsze strajki wybuchały praktycznie w całej Polsce. Władze przyjęły stałą metodę postępowania. Strajkujące zakłady otaczały silne oddziały ZOMO i wojska. Wyposażone w ciężki sprzęt (czołgi, transportery opancerzone) pododdziały żołnierzy osłaniały bezpośrednie ataki funkcjonariuszy ZOMO, uzbrojonych w broń maszynową, z tarczami, długimi pałkami i ręcznymi wyrzutnikami petard i granatów łzawiących. Do szturmu dochodziło często nocą, w świetle reflektorów, gdy sparaliżowani strachem robotnicy nie mieli już siły, chęci ani odwagi stawiać czynnego oporu. Nierzadko bramy zakładów wyłamywały czołgi, za którymi podążali nacierający ZOMO-wcy. Na porządku dziennym były przypadki bicia i straszenia robotników. Liczne relacje nie pozostawiają w tym względzie żadnych wątpliwości, że na rozkaz lub bez rozkazu – z własnej inicjatywy – wielu bezpośrednich realizatorów stanu wojennego dawało upust swoim najniższym instynktom. Największe rozmiary przybrały strajki na Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim. Zaczęły się już częściowo 13 grudnia i objęły w sumie kilkadziesiąt kopalń. Poza tym strajkowały m.in. Huta “Balidon” oraz Fabryka Samochodów Małolitrażowych w Tychach. W kopalni “Manifest Lipcowy” w Jastrzębiu powstał MKS, który działał wszakże krótko i zdołał nawiązać kontakty tylko z ośmioma kopalniami.
Jednak w świetle dostępnych dziś materiałów aparatu bezpieczeństwa należy wyraźnie stwierdzić, że skala społecznych protestów w grudniu 1981 r. była dużo mniejsza, niż byliśmy do niedawna skłonni sądzić. Okazuje się bowiem, że strajki miały wówczas miejsce w 199 zakładach (w 50 utworzono komitety strajkowe) na około siedem tysięcy istniejących wtedy w Polsce przedsiębiorstw. Naprawdę nie wiemy, czy w takiej sytuacji należy mówić “tylko”, czy też – pamiętając o rygorach stanu wojennego – “aż” o 199 strajkujących zakładach. Podobnie nie bardzo wiadomo, jak odnieść się do informacji o tym, że siłą spacyfikowano wówczas strajki w 40 zakładach. Jest to liczba mniejsza od ówczesnej liczby województw w Polsce (49). Wypada też dodać, że szef SB gen. Władysław Ciastoń nie bez pewnej satysfakcji podkreślał, że do gwałtownych ulicznych demonstracji doszło wtedy tylko w Gdańsku w dniach 16 i 17 grudnia. Jeżeli zatem mówimy, że w grudniu 1981 r. strajki objęły ponad 30 kopalń w województwie katowickim, to jednocześnie należy dodać, że drugie tyle w tym samym czasie nie przerwało pracy. Wydarzenia na Śląsku i w Zagłębiu przeszły do historii nie tyle jednak ze względu na ich zasięg, co przede wszystkim na nieporównywalną z innymi rejonami kraju gwałtowność. Władze stanu wojennego w woj. katowickim skoncentrowały znaczne siły milicyjno-wojskowe. Już 14 grudnia w brutalny sposób spacyfikowano kopalnie “Lenin” i “Wieczorek”. Nazajutrz ZOMO-wcy zaatakowali górników w kopalni “Manifest Lipcowy”. W tłum rzucano petardy i granaty łzawiące, a uciekających bito pałkami. Milicjanci użyli też broni palnej – zranili cztery osoby. Jednak pacyfikacja tej kopalni – jak się okazało nazajutrz – była tylko preludium do najbrutalniejszego ataku, jaki miał miejsce 16 grudnia w kopalni “Wujek”. Około 3 tys. strajkujących tam górników było zdecydowanych bronić się. Przygotowano żelazne łomy, piki, maczugi, pałki z grubego kabla, siekiery, owinięte łańcuchami trzonki kilofów i łopat. 15 grudnia, w czasie mszy, wielu górników przystąpiło do komunii. Mimo wsparcia ciężkiego sprzętu, przez długi czas siły milicyjno-wojskowe, liczące łącznie około 2500 osób, nie były w stanie złamać oporu broniących się górników. Dopiero użycie na szeroką skalę broni palnej przez tzw. pluton specjalny, co od razu stało się przyczyną śmierci sześciu górników (trzech kolejnych zmarło z odniesionych ran) i spowodowało rany postrzałowe u 23 dalszych, zmusiło strajkujących do poddania się, na honorowych wszakże warunkach. Strajkującym zagwarantowano osobiste bezpieczeństwo, choć potem przywódcom strajkowym wytoczono proces. Masakra w kopalni “Wujek” wstrząsnęła polską opinią publiczną, ale nie zmniejszyła determinacji wielu strajkujących robotników, choć ofiary śmiertelne były też w innych miastach. Dopiero 23 grudnia, przy wsparciu czołgów i desantu ze śmigłowców, udało się stłumić strajk w Hucie “Katowice”. Dzień później przerwali strajk okupacyjny górnicy w kopalni “Ziemowit”. Najdłużej, bo do 28 grudnia, strajkowali górnicy z kopalni “Piast”. Złamał ich dopiero brak żywności i realnych szans na powodzenie akcji. W ten sposób władze stanu wojennego mogły sądzić, iż stosunkowo niedużym kosztem odniosły spektakularne zwycięstwo – złamały opór “Solidarności”. Warto dodać, że w grudniu 1981 r. do akcji użyto łącznie 30 tys. funkcjonariuszy MSW (milicji, ZOMO i SB), 49 tys. osób z powołanych do życia kilka miesięcy wcześniej Rezerwowych Oddziałów Milicji Obywatelskiej oraz co najmniej 80 tys. żołnierzy ludowego Wojska Polskiego, wyposażonych m.in. w 1750 czołgów, 1400 pojazdów opancerzonych, 500 wozów bojowych piechoty i 9000 samochodów.
Jedyną organizacją niezależną, cieszącą się dużym autorytetem i zaufaniem społecznym, której władze stanu wojennego nie zdecydowały się zaatakować, był Kościół katolicki. Od pierwszych chwil prymas Józef Glemp apelował o spokój, zaniechanie gwałtów i zażegnanie bratobójczych walk. Równocześnie domagał się uwolnienia internowanych i aresztowanych oraz powrotu do dialogu z “Solidarnością”. Tego samego żądali przywódcy państw zachodnich. 23 grudnia, w związku z wprowadzeniem w Polsce stanu wojennego, prezydent USA Ronald Reagan ogłosił sankcje ekonomiczne wobec PRL. Wstrzymane zostały amerykańskie rządowe gwarancje kredytowe, nie przydzielono Polsce na 1982 r. uprawnień połowowych na wodach terytorialnych Stanów Zjednoczonych i postanowiono nie przedłużać po wygaśnięciu 31 marca 1982 r. umowy o komunikacji lotniczej. Wstrzymano eksport do Polski i import z Polski pewnych towarów, a po delegalizacji “Solidarności” prezydent zakomunikował o odebraniu Polsce przyznanej jej w 1960 r. klauzuli najwyższego uprzywilejowania w handlu ze Stanami Zjednoczonymi. 29 grudnia Ronald Reagan ogłosił, że sankcje obejmą także Związek Radziecki, który – jego zdaniem – ponosił “poważną i bezpośrednią odpowiedzialność za represje w Polsce”. W następnych tygodniach do sankcji ekonomicznych przeciwko Polsce w różny sposób przyłączyły się inne państwa zachodnie. Z czasem w kraju oficjalnie ogłoszono, że straty spowodowane polityką sankcji wyniosły łącznie około 15 mld zł, co oczywiście było absurdem, gdyż suma ta równałaby się połowie polskiego zadłużenia. Znaczyłoby to, że gdyby nie zachodnie sankcje, Polska byłaby w stanie w ciągu kilku lat spłacić wszystkie swoje długi z odsetkami!
Kartki z PRL. Ludzie, fakty, wydarzenia 1971–1989, t. 2 pod red. Wiesława Władyki, Wydawnictwo Sens i „Polityka”, s. 328