Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Fragment książki "Wojna pokoleń"

Przyszłość należy do nas, starych, przeszłość zostawmy młodym1.

The younger rises when the old doth fall2.
 

1 Chciałbym, aby pytanie wyjściowe brzmiało mniej więcej tak: czy Leara da się zagrać? W swojej pracy o Shakespearze Thomasi di Lampedusa twierdzi, że nie: „Niewielu aktorów odważyło się wcielić w tę postać, która ma format postaci Michała Anioła”3. Tymczasem John Bayley w klasycznej pracy Shakespeare and Tragedy pisze, iż „nie w tym rzecz, że Leara nie powinno się grać z uwagi na jego wzniosłość. Chodzi o co innego. Dramat ten podważa sam¹ istotê grania (the quality of acting)”4. Również Leslie Dunton i Alan Riding, autorzy popularnego Essential Shakespeare Handbook, uważają, że Król Lear nie jest przeznaczony dla teatru, ponieważ każda adaptacja tej sztuki prowadzi nieuchronnie do jej zubożenia. Jestem przeciwnego zdania: tragedia ta musi być zagrana, nie wolno brać pod literaturoznawczą czy filologiczną lupę samej treści – należy przyjrzeć się działaniu postaci, przejąć akcją, w jaką zostały uwikłane. Inne sztuki Shakespeare’a dobrze jest oglądać lub czytać, bez różnicy – tę jedną trzeba widzieć. Albo inaczej: nawet gdyby uznać argument di Lampedusy’ego, Bayleya i innych, że dobrze zagrać jej się nie da, i tak każdy przeczuwa, że tragedia Leara dzieje się na co dzień, na widoku, za naszym (bądź nie) przyzwoleniem; jest, jak żadna tragedia szekspirowska, rzeczywista i żywa zarazem, osadzona między stale rywalizującymi ze sobą, skonfliktowanymi stronami. Kto bierze w niej udział? Oraz co stara się wygrać? Każda postać w tej tragedii ukazana jest poprzez pryzmat swojego pokolenia. Lear, Kent, Gloucester to wpływowi starcy posługujący się zetlałą, staroświecką etyką, która podsuwa gotowy projekt życia, a więc mówi im jak żyć, bez względu na dynamikę następujących po sobie sytuacji. Kroczą przez swoje długie życie niby pielgrzymi, uczepieni pozaczasowych ideałów, takich jak wierność, sprawiedliwość czy po prostu przyzwoitość. Idą prosto, nie zmieniają kroku ani kierunku nawet wówczas, kiedy jeden z nich – stary Gloucester – odkrywa niespodzianie, że przecież żadnej drogi nie ma (IV, i, 18; S, 135). Z kolei Edmund, córki Leara oraz ich mężowie to moje pokolenie – pokolenie ludzi nowoczesnych, kształtujących ramy nowego świata, bezwzględnie pilnujących, by żaden, choćby i nobliwy kaprys ich nie popsuł. Edgar, starszy syn hrabiego Gloucestera, podobnie jak błazen królewski, stanowią przypadek osobny. Obaj nie mają nazwiska i wieku, obaj – jeden z wyboru, drugi z musu – żyją poza sferą polityczności, a więc obszarem, w którym przejawia się to, co ludzkie.


O czym więc mówi nam tutaj Shakespeare, co sprawia, że tragedia ta jest nam tak bliska, że potrąca w nas czułe struny i działa na nerwy? Sądzę, że jej temat – wojna pokoleń.

2 Przyjrzyjmy się wpierw samej treści utworu, głównie temu, co potocznie nazywamy akcją. Już w pierwszym akcie, na samym jego początku, zostaje wydobyta istota tragedii. Stetryczały władca usiłuje przekazać swój urząd, nie ma jednak pojęcia, jak się do tego zabrać. „(…) dzieli więc państwo jak tort urodzinowy”5. Jego najsmakowitsze porcje mają przypaść w udziale tym spadkobierczyniom, które go najbardziej kochają. Zmęczony władzą oraz narastającą sklerozą stary król nie chce dłużej być uznawany – on chce, aby go kochano6. Kiedy okazuje się, że z trzech córek jedna nie umie swego uczucia ująć w słowa, więcej nawet – część swej miłości chce zachować dla męża, stary wpada we wściekłość, dosłownie: szaleje. Przeklina ją, pozbawia należnego jej wiana, przepędza. Jego klątwy nadal posiadają sprawczą moc. Lear jest władcą przemożnym, nie patyczkuje się nawet z tymi, których, jak twierdzi, kocha. Pacyfikuje najmniejsze przejawy nieposłuszeństwa, niszczy opór.

Zgadzam się z Johnem Bayleyem, że już w atmosferze domu rodzinnego zawarta jest pewna wrogość wobec uczuciowości i otwartości – o pewnych sprawach po prostu się nie mówi, nad innymi przechodzi do porządku dziennego. Lear narusza tę niepisaną regułę, wymuszając na córkach deklarację miłości. I rzeczywiście – wkrótce Goneril i Regan dają mu to, na co sobie zasłużył.

Dyrektor jednego z niemieckich teatrów w czasach Goethego, niejaki Friedrich Ludwig Schröder, inscenizując Leara w ogóle usunął pierwszą scenę z uwagi na jej niedorzeczność. „(…) miał jednak rację – pisze Goethe – w scenie tej bowiem postępowanie Leara okazuje się tak absurdalne, że trudno później odmówić jego córkom pewnej dozy słuszności”7. Ja nie mam wyboru. Ufam w realność sytuacji nieprawdopodobnej, która wstrząsnęła pospołu Goethem i Schröderem. Otóż w oczach starca jedno słowo, niekiedy fałszywie przez niego odebrane, niezrozumiane albo wypowiedziane przez płochą młodość nazbyt śmiało, pochopnie, może przekreślić całe dotychczasowe życie, przekreślić nieodwołalnie. Lear dzieli więc państwo na dwie połowy pomiędzy, rzekłbym, retorycznie wymowniejsze córki. Wprawdzie najmłodsza ma taki stosunek do innych, jakby mijała nie ludzi, a słupy telegraficzne, mimo to jednak dobrze wie, kim są jej siostry, jakiego to imają się sposobu, by przejąć władzę. Ale wzdraga się o tym mówić.

(…) I know you what you are;
And like a sister am most loath to call
Your faults as they are nam’d. Use well our
father
;
 8 (I,ii,271–275)

(...) Ja wiem, kim jesteście,
Lecz jako siostra wzdrygam się nazwać
Przywary wasze po imieniu. Ojca
Kochajcie (…)

 (Si, 215)

Cytowany fragment kończą słowa use well our father. Cordelia sugeruje w nich, by obie szanowały ojca i kochały go. Ale mogą one znaczyć także coś innego: by postępowały z nim właściwie, a więc by były czujne i uważały na to, co robią, ponieważ stary jest szalony i niebezpieczny, skoro przepędza tam, gdzie pieprz rośnie (do Francji!), swoje umiłowane dziecko. Tak oto mamy do czynienia z pierwszym przejawem międzypokoleniowej solidarności: Cordelia, odtrącona, zepchnięta na dno rozpaczy, w nieznane, przestrzega rówieśne siostry przed obłędem starczej pychy i niesprawiedliwości.

Zresztą Goneril i Regan mają dostateczną wiedzę na temat usposobienia swojego ojca, który okazał się „zmienny na starość”, „zdziwaczały”, „popędliwy”, „swarliwy”, „zgorzkniały”, który „nigdy dobrze nie znał siebie samego” (tedy całe życie żył głupio; I, i, 291–303, Si, 216). Ta bezlitosna charakterystyka starego władcy następuje w chwilę po oratorskim konkursie, gdzie Goneril i Regan, jedna przez drugą, sławiły cnoty swojego rodzica. Byłyżby nieszczere, zakłamane? Ależ skąd. Ich słowa to skutek życiowej pragmatyki. W końcu to nie one zorganizowały pożałowania godne widowisko, na którym król wymuszał miłosne wyznania w zamian za cesję władzy.

Wkrótce potem snop światła przenosi się w inne miejsce sceny i ogarnia kolejną niezwykłą postać – Edmunda. On także czuje się w swoim życiu niepewnie z uwagi na swoje „nieprawe”, więc lewe pochodzenie; jego przyszłość wisi na włosku starczego kaprysu. „Czemuż miałbym znosić/ Klątwę zwyczaju i pozwalać, żeby/ Wydziedziczyły mnie wścibskie rygory/ Za to, żem spóźnił się jakieś dwanaście,/ Czy też czternaście miesięcy po bracie./ Dlaczego bękart, czemu poniżony?” – boleje nad sobą. Edmund to postać okropnie skrzywdzona, nie mniej niż Cordelia. Odrzucony przez ojca (I, i, 8–26, Si, 201-202), nie ma praw do sukcesji po nim. Ale czas mu sprzyja, a „ludzie są tacy jak czasy” (V, iii, 31–32, Si, 372). Przecież żyje w epoce renesansu, gdzie powszechnie asymilowano rady Księcia – prędzej przeboleje utratę ojca, aniżeli stratę ojcowizny. Szykuje więc spisek na jego życie. W sposób niezwykle sugestywny sporządza pismo, w którym winą za zdradę obarcza swego starszego o parę miesięcy brata, Edgara. Głównym wątkiem tego listu, co przyciąga uwagę starego earla i z miejsca go przekonuje, jest walka pokoleń. Myślę, że nie można zarzucić mu łatwowierności, jak to czynią niektórzy krytycy8. Przeciwnie – Gloucester jest tutaj czułym barometrem nastrojów ludzi władzy. Doskonale wie, że młodzi myślą głównie o tym, jak starych wysiudać z fotela. „… ten sposób rządzenia”, czyta fałszywkę, „i poszanowanie dla wieku zaprawia nam świat goryczą w najlepszych naszych latach, nie daje nam przystępu do bogactw, w których nasza starość nie będzie już mogła smakować. Zaczynam uważać za niepotrzebną i niedorzeczną niewolę tyranii starszeństwa, która panuje nie dlatego, że jest silna, ale dlatego, że się ją znosi” (I, ii, 50–55, Si, 219–220). Gloucester zaczyna się bać. Wyrzeka na słabe więzi między synem a ojcem, szuka pomocy. Podobnie jak Lear, który powierzył swój los w ręce córek, tak i on zwraca się do Edmunda, prosząc go o radę i dobre rozwiązanie. Obaj, Lear i Gloucester, postępują, jak się wkrótce okaże, mało roztropnie, licząc na tolerancję oraz rodzaj pobłażania ze strony przedstawicieli młodego pokolenia. Na darmo – tam, gdzie w grę wchodzi sukcesja władzy, żadnego zmiłowania i tolerancji nie będzie. Historia magistra vitae.

Scenę trzecią aktu pierwszego otwiera niczym nieosłonięte zniecierpliwienie Goneril. Ma już dość swego zramolałego ojca, rozpanoszonego uzurpatora praw, które był przedtem scedował między innymi właśnie na nią.

(…) Szalony ten starzec
Jeszcze chce rządzić, chociaż zrzekł się władzy!
Stare półgłówki stają się naprawdę
Z powrotem dziećmi, karać ich wypada
.
  (I, iii, 17-21, Si, 227)

Wiele razy zastanawiałem się nad tymi słowami, ponieważ tkwi w nich coś dokuczliwego. Wypowiedziane przez córkę są bez wątpienia impertynentne, to fakt. Tak nie wolno mówić o swym ojcu ani tym bardziej zwracać się do niego w ten sposób. Ale rzecz nie dzieje się w prywatnym mieszkaniu podczas domowej sprzeczki, lecz między ludźmi władzy. To prawda, Goneril jest córką Leara. Ale nade wszystko jest Panią Albionu, która musi znosić chimery wszczynającego co rusz burdy starego człowieka, dysponującego – bagatela – setką zbrojnych. Otóż Pani Albionu nic nie musi, inaczej przestałaby być Panią.

Czy politycznie, bezpiecznie by było

Dać trzymać setkę rycerzy pod bokiem?
Aby za lada plotką czy fantazją,
Skargą, urazą – ich siłą popierał
Swe niedołęstwo, a życie nas samych
Miał w swej władzy?

 (I, iv, 348–352, Si, 245)

I dalej:

Gdyż wolę zniszczyć zło, które mnie trwoży
Niźli się trwożyć, że to zło mnie zniszczy
.
 (I, iv, 354–355, S, 51)

Władza, jej sens są całkowicie po stronie Goneril, która postępuje roztropnie, jak ktoś, kto chce rządzić i ma do tego tytuł. Kent, dawny sługa Leara, musi się więc ukrywać nie tylko dlatego, że tak chciał jego pan, ale dlatego, że pod przebraniem zamierza służyć mu nadal. Albowiem on także zdaje się nie przyjmować do poznania faktu, że jedynym, jeśli można się tak wyrazić, podmiotem władzy w państwie nie jest już więcej żaden Lear, lecz jego córki. Lear, są to słowa Błazna, jest an O without a figure, „zerem bez żadnej cyfry” (I, iv, 214, Si, 238). Stary król rozumie wreszcie, że padł ofiarą naturalnej walki pokoleń. Dlatego wpierw życzy Goneril, by poroniła, dopiero potem jego klątwa obiera właściwy cel i charakter:

Niechaj przeklęte jej ciało
Nie wyda dziecka, by cześć jej przyniosło!
Jeśli zaś musi już rodzić, to stwórz jej
To dziecko z samej nienawiści, aby
Zawadą było jej i srogą męką!
(…) by czuła,
Że gorzej boli niżeli ząb węża,
Gdy się ma dziecko niewdzięczne.

(I, iv, 304–307; 311–313, Si, 243)

Kiedy rozżalony i jeszcze bardziej zacięty niż poprzednio udaje się po pomoc do drugiej córki, efektów jego wizyty jesteśmy już pewni. Teraz Regan, jak przedtem jej „bliźniacza” siostra, cierpliwie tłumaczy ojcu, by abdykował wreszcie ze swej władczej pozycji, by opuścił szańce i zmniejszył swój poczt przynajmniej o połowę. Koalicja starszych córek wytrzymuje próbę lojalności. Czasy się zmieniły, tato, musisz odejść – zdaje się powtarzać słowa siostry Regan:

O panie, starzy jesteście i wasze
Władze na samym już brzegu granicy
Swojej. Powinien wami pokierować
I urządzić umysł znający was lepiej
Niźli wy sami
.
(II, iv, 148–152, Si, 276)

Stary nie chce o tym nic słyszeć, nie umie bowiem dostrzec w swoich córkach tego, co widać gołym okiem – ich władzy. Żąda bezwzględnego posłuchu i to najlepiej od zaraz – kochasz, więc musisz się bać. Regan przytomnie mu odpowiada, żeby się nie wygłupiał i nie udawał siły, skoro jest słaby. Moc jakiś czas temu przeszła na stronę młodych i wpływanie na rzeczywistość oraz kształtowanie przyszłości przestało być jego zadaniem. To powołanie nowych władców.

Król Lear:
Dałem wam wszystko…
Regan:
I to w samą porę
.
(II, iv, 253, Si, 282)


3 Twarz człowieka starego mówi zazwyczaj więcej, niż on sam chce powiedzieć o sobie. To na niej ma wypisane, kim jest, jak w swoim długim życiu obchodził się ze światem oraz co świat zrobił z nim. Na starość nie ma po co udawać, zresztą – staremu zawsze przychodzi to trudniej, zdradza go ciało – pełne znaków, zmarszczek i innych starczych hieroglifów, jak choćby siwe włosy, którymi lubi krępować swobodę młodych. „Koniec życia przypomina koniec maskarady, kiedy wszyscy zdejmują maski” – pisze Schopenhauer. „Charaktery ukazały się w pełnym świetle, czyny wydały swe owoce, osiągnięcia doczekały się sprawiedliwej oceny, a wszystkie złudzenia prysły”9. Natomiast młody musi udawać zawsze, musi korzystać z wymyślnych kryjówek, żywić się złudzeniami, aranżować ryzykowne sytuacje, wystawiać się na działanie nieobliczalnych sił. Przede wszystkim musi czuwać. Jeśli nie opanował w wystarczającym stopniu sztuki zwodzenia świata, wcześniej lub później zostanie zmarginalizowany, usunięty z drogi przez grono nobliwych dziadyg. Stąd pierwszą sztuką, w której winien się wprawiać, jest sztuka pochlebstwa.

W Królu Learze najlepiej udaje Edmund Gloucester – on zawsze pokazuje więcej niż ma. Traktuje życie jak zbiór niepowiązanych ze sobą opowieści, osnutych natomiast wokół jednej, chronicznie niezmiennej idei – zdobycia władzy. Edmund ćwiczy się w roli szafarza losów, lubi je splatać ze sobą a potem rozcinać. Swoją grę ze światem zaczyna od podszycia się pod swego starszego brata. Denuncjując go na podstawie sfałszowanego pisma, symbolicznie odcina się od siebie samego (tzn. od siebie jako prowokatora, spiskowca, bastarda). Przychodzi mu to tym łatwiej, że za spisek i prowokację czyni odpowiedzialnym właśnie Edgara, by móc się od niego (czyli od siebie!) wreszcie uwolnić. Obwiniając go, niejako „zapomina” o roli, jaką sam odegrał w tej paskudnej historii. Jeśli nawet ma wobec siebie niejakie odrazy, pozbywa się ich bez większego kłopotu. Następnie zawłaszcza, monopolizuje miłość do ojca, by móc ją przy w stosownej chwili zdradzić i skompromitować. Wydaje się, że Edmund to retoryczna figura, której sens polega na rezygnacji z własnego, znienawidzonego przez siebie oraz innych istnienia i przejściu od siebie samego (złego, wyrachowanego bastarda) do siebie jako „innego” – idealnego, kochającego syna. Swoją przemianę Edmund anonsuje następującymi słowy:
 
[Edgar] nie mógł namówić mnie, abym was zabił.
Gdym mu powiedział, że bogowie zemsty
Wszystkie pioruny poślą w ojcobójców,
Gdym rzekł, że wiele silnych więzów łączy
Ojca z dziecięciem, słowem, kiedy, panie,
Zobaczył, z jaką odrazą odrzucam
Niegodny zamiar, w okrutnym zapędzie,
Przygotowanym już mieczem wraz natarł
Na moje ciało bezbronne, ciął w ramię (…).

 (II, i, 46–54, Si, 253)

Jak wiadomo, przemiana Edmunda jest tymczasowa, taktyczna, obliczona na doraźny efekt. Wkrótce on sam pada ofiarą namiętności i ginie. „Niekwestionowany sukces, jaki odniósł, pcha go w stronę niegodziwości i miłości władzy dla nich samych. Jego radość z oszustwa żywi się sama sobą. Rani się w rękę tak, jak to zwykle robią pijacy – dla sportu, zdradza księcia Kornwalii, przez co popada w tarapaty. Igra z ogniem, kiedy wygrywa Goneril i Regan przeciwko nim samym, nie wiedząc zresztą, dlaczego to robi. Zarządza wyrok śmierci na Learze i Cordelii, tyle że czyni to właściwie bez powodu. Naturalny syn zachowuje się nienaturalnie i kończy jak wyrzutek, co podnosi rękę na każdego, kto mu się nawinie”10.

Przemiana Edgara jest paralelna. W oczach „opinii publicznej” stał się „Edmundem” – wyrodnym synem, który konspirował przeciwko ojcu. Należy go odnaleźć, osądzić i skazać. Ale on sam nie jest przecież Edmundem. Nie jest także Edgarem. Kim więc jest? Biednym Tomkiem, uciekinierem z bedlamskiego psychiatryka (Bedlam-beggar), „jurodiwym”. „Jest nas trzech sfałszowanych, ty zaś jesteś prawdziwą istotą (the thing itself), bo człowiek, który nic nie ma, jest niczym” (III, iv, 208–211 Si, 299) – mówi o nim Lear. Edgar już wie, że jedynym, w miarę bezpiecznym miejscem w tym świecie jest brak jakiegokolwiek miejsca, pustka, a więc pewna, jeśli można się tak wyrazić, apofatyczna, niedostępna ludziom przestrzeń, w której człowiek staje się nikim. „Nagi człowiek nie ma imienia”11, pisał Kott o Edgarze. Tymczasem w ludzkim świecie nie można być nikim, ma się imię, nazwisko czy – jak dziś byśmy chcieli powiedzieć – „kod dostępu”, numer. Nikim jest się jedynie poza miastem, pośród bogów i zwierząt. Tam więc wydarza się kolejna przemiana – umiera Edgar, by odrodzić się jako nikt.

Być Turlygodem biednym! Tomkiem dzikim!
Lecz i to dobre, gdy Edgar jest nikim
.
 (II, iii, 20–21, S, 76)

Jan Kott w Szekspirze współczesnym obsadził Edgara w roli Hioba. Dla mojego odczytania tragedii jest to obojętne – Edgar-Hiob nie istnieje, to znaczy nie może istnieć w świecie ludzi. W tej mierze, w jakiej nie istnieje, nie reprezentuje także mojego pokolenia – generacji ludzi młodych, cynicznych, zorientowanych na władzę. Starszy od Edmunda o czternaście miesięcy Edgar nie ma wieku, gdyż żyje poza czasem.

4 Edmund, Goneril i Regan zostają zniszczeni przez namiętności, książę Kornwalii ginie przez przypadek. Jest to jedyna postać w tej sztuce nadająca się na przywódcę pokolenia młodych. To mocny typ, urodzony leader. Wraz z jego zupełnie niepotrzebną śmiercią wszystko się sypie, przede wszystkim rozpada się to, co z mojego punktu widzenia w tym dramacie najistotniejsze – mianowicie więź pokoleniowa, w krótkim czasie zdominowana przez głupstwo, partykularne interesy, złe emocje.



Wielkość Kornwalczyka, naturalna swoboda, z jaką obchodzi się ze światem, ujawnia dopiero rozmowa z Kentem (zob. II, ii, 52–157, Si, 262–265). Kent to czterdziestoośmioletni starzec, wierny majestatowi Leara, służący mu z ukrycia, pod przebraniem. To jego pierwsze oblicze. Bo Kent to także prowokator i gwałtownik, który pod wymyślonym zgoła pretekstem okłada mieczem sługę Goneril, Oswalda. Upór, przekora, brutalna szczerość, będąca w istocie rzeczy krytyką nowego ładu, zwiastują nieusuwalny konflikt Kenta z młodością. Kent zakłada z góry, że młodość niczego go nie nauczy, że młodość jest głupia. Skoro tak, to w dyby go! Niechaj w nowym położeniu nabiera rozumu.

Książę Kornwalii:
Przynieście dyby! Ty stary, uparty
Hultaju, ty samochwalco nadęty,
Ja cię nauczę…
Kent:
Jam już na naukę
Za stary, panie. Nie dla mnie twe dyby.
Służę królowi, który mnie w swej sprawie
Przysłał do ciebie. Za mało szacunku,
Za wielką śmiałość okazałbyś względem
Osoby pana mojego, jeślibyś
Zakuwał w dyby jego posła.
  (II, ii, 132–130, Si, 264–5)

Kent chce służyć władcy, który wszystkie tytuły – w tym tytuł do władzy – był rozdał. Poucza Księcia Kornwalii, jak winien zachowywać się w swoim własnym domu. Chwilę wcześniej zaczepiał go nawet o fizjonomię („lepsze ja twarze widziałem w mym życiu”, II, ii, 99, Si, 263). Jest takim „mniejszym Learem”, co stale usiłuje strofować młodych, wpływać na ich decyzje, wywierać nacisk, a jak to nie pomoże – ostentacyjnie przekląć i zignorować. Gloucester, przynajmniej z początku, jest legalistą („Służę ci, pani. Serdecznie was witam”, II, i, 140, Si, 257). Kenta młodość nie przeraża, w ogóle nie ma dla niej respektu, zaczepia ją nieustannie w co rusz to nowych prowokacjach. Błazen, a przecież to pod jego błazeńską czapką skrywa się nonkonformistyczna mądrość, udziela mu darmowej lekcji pragmatyzmu: „Nie czepiaj się wielkiego koła, gdy toczy się w dół, bo ci kark skręci. Niechaj pociąga cię za sobą wielkość wstępująca” (II, iv, 72–75, S, 81). Na próżno – reakcją na jego słowa jest głuche milczenie. Albowiem „Kent chce być tym, kim jest, i takim ostatecznie zostaje – lojalnym, oddanym sługą starego pana”12.

Akt drugi kończy hałas zamykanych bram. Lear opuszcza mieszkanie swojej córki, ta zamyka za nim drzwi. Na ogół widzowie dostrzegają w tej scenie jedynie krzywdę starego monarchy oraz nielitościwe zachowanie Regan wypychającej ojca w ciemną noc i niepogodę za próg swojego domu. Mam ochotę się z tym nie zgodzić. Po pierwsze, to nie Regan, lecz Lear decyduje o swoim wyjeździe. Po drugie: rozsądek oraz zmysł polityczny nakazują zawrzeć wrota przed zemstą rozhisteryzowanego starca oraz gwałtownością jego drużyny. „Ma on z sobą orszak/ Gotów na wszystko. A na co go mogą/ Namówić, jako że łatwo mu ucha/ Nadużyć, rozum obawiać się każe” (II, iv, 308–310, Si, 285). Tym razem do głosu dochodzi coś, co lubię nazywać pragmatyką władzy, nie zaś, jak się powszechnie sądzi, osobiste animozje i uprzedzenia wobec własnego ojca. Sytuacja ma być jasna: my, młodzi, zamykamy się w swoim świecie, on, stary, zgrzybiały król, niech żyje we własnym, choćby extra muros – nic nam do tego.

W pierwszym i drugim akcie ma miejsce proces krystalizacji stanowisk: wiadomo wreszcie, kto swój, kto obcy, kto czyim jest wrogiem, a kto sprzymierzeńcem. Dlatego akt trzeci z mojego punktu widzenia jest już mniej interesujący. Ale i w nim dzieją się ciekawe rzeczy. Mam tu na myśli oba – oba na pierwszy rzut oka kuriozalne – sądy: Księcia Kornwalii nad zdradzieckim Gloucesterem i Leara nad stołkami. Rozważmy szczegóły. Książę Kornwalii odkrywa za sprawą Edmunda spisek Gloucestera. Ojciec oszalał skoro układa się z Francuzami – to oczywiste. Rzecz w tym, że pokoleniowa solidarność oraz lojalność wobec nowego państwa bierze górę nad więzami krwi. „Będę trwał nadal – mówi Edmund „na stronie”, a więc do siebie(sic!) – w mojej lojalności, jakkolwiek bolesna byłaby walka pomiędzy mym postępowaniem a moją krwią” (III, v, 23-24, Si, 305). Alians między rówieśnikami okazuje się trwalszy i mocniejszy od uczuć rodzinnych. Lojalność Edmunda idzie ręka w rękę z jego legalizmem. Porządek polityczny załamuje się dopiero wówczas, kiedy młodzi – cały czas niepewni swoich praw i umocowania w świecie – postanawiają zemścić się na Gloucesterze, miast go osądzić.

Regan:
 Powiesić go natychmiast!
Goneril:
 Wyłupić mu oczy!
 (…)
Książe Kornwalii:
 (…) I chociaż
Bez formalnego sądu nie możemy
Skazać go na śmierć, to przecież moc nasza
Musi ustąpić przed gniewem, co ludzie
Mogą i zganić, ale nie powściągnąć
.
  (III, vii, 4–5; 24–17, Si, 313)

Prawo wojny nakazuje działać w pośpiechu – skutecznie i gwałtownie. „Jus belli zakłada bowiem takie podwójne uprawnienie państwa: pozwala wymagać od obywateli, aby byli gotowi poświęcić własne życie i jednocześnie odbierać życie innym – zabijać ludzi walczących po stronie wroga”13. Teraz jednak postępowanie roztropnego, jak do tej pory, Księcia Kornwalii prowadzi wszystkich do zguby. Dlaczego? Ponieważ wynika z kryzysu legitymizmu. Kornwalczyk nie wie tego, co wie się dopiero na starość – że państwo to przecież on sam. Jego zachowanie przypomina podwórkowe przepychanki – wulkan żółci, odwet, zniecierpliwienie zastępują rzeczowy namysł nad naturą sprawiedliwości. Nie postępuje wedle jej reguł – on się po prostu mści. „U Shakespeare’a Idealny Władca musi spełniać pięć warunków. (1) Wiedzieć, co jest, a co nie jest sprawiedliwe. (2) Samemu być sprawiedliwym. (3) Być tak silnym, by zmuszać tych, co chcą niesprawiedliwości, by postępowali sprawiedliwie. (4) Mieć już to naturalną, już to nabytą umiejętność czynienia innych lojalnymi. (5) Być władcą uprawomocnionym przez dowolny rodzaj legitymacji właściwy społeczności, której jest częścią”14. Książę Kornwalii nie spełnia żadnego z tych wymogów. Związany silnie ze swoim pokoleniem, z ludźmi naprawdę mu oddanymi, nie jest w stanie wytworzyć atmosfery lojalności i posłuszeństwa na szerszą skalę, to znaczy pośród wszystkich swoich poddanych – w drobnym incydencie ginie z rąk chudopachołka. Wraz z jego śmiercią świat zamienia się w „półświat”, melinę. Solidarność pokoleniowa przestaje obowiązywać. Indywidualizm młodych, będący przejawem świeżo obudzonych pasji i namiętności, rozsadza dotychczasowy porządek, kierując je przeciwko sobie, a także przeciw rozumnej kalkulacji. Jeśli nie ma Księcia, wszystko wolno…

A gdzie podziewa się starość? Żyje poza czasem, domagając się sprawiedliwości ahistorycznej, zaświatowej (taki jest zresztą sens niemal wszystkich gróźb i klątw Leara). Jest to sprawiedliwość „pokonanych przez życie”, by użyć znajomej frazy.
 
Niebiosa, czyńcie tak zawsze! Niech człowiek
Syty bogactwa i uciech, co szydzi
Z praw waszych, co nic nie widzi, bo nic też
Nie czuje, nagle poczuje moc waszą.
 (IV, i, 67–70, 325)15

Wyśnione przez poetę kłamstwo staje się marzeniem oszukanego władcy. Pogrążony w mrokach obłędu Lear aranżuje nowy proces, to znaczy aranżuje go na nowo. Będzie to proces dzieci, co martwe są jak te stołki (III, vi). Obleczone w „pożegnalne ciała” dzieci-stołki, dzieci-sprzęty zostają osądzone i skazane na śmierć przez zobojętnienie. Sentencja wyroku podana jest w trzech językach szaleństwa: przez błazna, króla i wariata. Jednak to nie starcza dziecinada wiedzie Leara na manowce emocjonalnej sklerozy i pomieszania. Chodzi bardziej o to, że ten, kto traci władzę, z którą zrósł się przez życie, traci także rozum, nie odwrotnie. Lear oddał władzę wcale nie dlatego, bo oszalał. Oszalał, bo oddał władzę.

5 „Postępujący ubytek sił na starość jest, rzecz jasna, smutny, lecz jest też konieczny, ba, dobroczynny; w przeciwnym wypadku śmierć, którą poprzedza, byłaby zbyt ciężka”16. Na starość człowiek z natury słabnie – już nie ten umysł, nie ta świeżość reakcji na świat, nie te siły. Gdyby nie ów naturalny ubytek w istnieniu, za każdym razem trudno byłoby mu rozstawać się z życiem. Mówiąc krócej, starzec, który czuje się młodo, to oksymoron, potykająca się o życie sprzeczność i przesada. Starość prężna, odrzucająca mądrość płynącą z Księgi Koheleta, jest wynaturzeniem i głupotą. „Kto nie ma rozumu stosownie do wieku, stosownie do wieku spadają nań plagi” – zwykł mawiać Voltaire.

Król Lear jest głupi, wie bowiem, że musi oddać władzę, nie wie jednak, jak ma tego dokonać. Wymyśla więc sobie rolę i sam się w niej obsadza. „Będzie ogrywał bohatera, ukochanego ojca i mądrego starca, co zrzeka się swej władzy na rzecz młodych i silnych. Rzecz jasna, wypada to kiepsko po części dlatego, że Lear wybiera rolę, w którą sam nie bardzo wierzy – jaki starzec przyzna się do tego, że jest stary? Scena otwierająca Króla Leara kończy się tedy fiaskiem, co jeszcze bardziej umacnia stetryczałego władcę we wściekłości i odtrąceniu Cordelii. Lecz sprawy idą źle także z innego powodu. Oto Cordelia uparła się grać na opak, a na dodatek zdaje się w ogóle nie pojmować, o co w tej grze chodzi. Można przypuszczać, że Lear byłby mniej podrażniony oporem córki, przeciwstawiającej swą rolę jego własnej, aniżeli córką, której beznadziejna gra (non-playing) podważa dramatyczną koncepcję starego satrapy”17. Ale głupi w tej tragedii są także młodzi. Ogarnięci żądzą panowania, pokusą sukcesu, namiętnościami, ogólnie – niewstrzemięźliwością, żyją na oślep, bez składu i ładu. Władza pcha się do ich rąk, jednak żadne z nich nie wie, jak się władzę bierze i jak jej używa. Głupota, a więc nieporadność w kontakcie ze światem, jest więc medium spotkania starości z młodością. To ona łączy obydwie te skrajności, by je ostatecznie napuścić na siebie, skonfrontować ze sobą, wystawić na wzajemne zniszczenie.

W Królu Learze tocząca się gra jest grą o wszystko. Nie ma w niej miejsca na mediację, „człon średni”, jakby powiedział Hegel. Nawet gadatliwy błazen przestaje się nagle wtrącać, ustaje w poszukiwaniach rozsądnego wyjścia. Tutaj należy zachować szczególną ostrożność, albowiem wszyscy strzelają z ostrej amunicji – na scenie znajdują się wrogowie i sojusznicy, swoi i obcy, nikt inny. Jest to powód, dla którego sztuka Shakespeare’a ma wymiar ściśle polityczny w znaczeniu, jakie nadał temu pojęciu Carl Schmitt. Nie o to więc chodzi, że skoro Lear, dla przykładu, wydaje się nam dobry i pokrzywdzony, a Edmund nielitościwy i zły, zło musi ponieść zasłużoną karę, a dobro triumfować. Moralność – chrześcijańska, konfucjańska, stoicka i inna – także idea zaświatowej sprawiedliwości, nie mają tu nic do rzeczy, od kiedy wyłączną płaszczyzną spotkania jest spór. O jego sensie, to znaczy o sensowności sporu, decydują jedynie jego strony. Sam moment decyzji wejścia w spór ma charakter egzystencjalny, nie teoretyczny, ponieważ stawką w nim jest życie. Walka całych grup, zwłaszcza walka pokoleń, nie jest więc mniej lub bardziej wyszukaną metaforą, za którą kryją się prywatne frustracje czy idiosynkrazje młodych albo starych. To psychologia wielkiego wydarzenia, to najpierwsza rzeczywistość, wobec której inne światy – religijny, ekonomiczny, ogólnoduchowy – są jak wydmuszki, wydmuchane po brzegi próżnią i niczym. „Polityczne przeciwieństwo – pisze Schmitt – to przeciwieństwo najmocniejsze, o najwyższym stopniu intensywności. Każda konkretna sytuacja różnicy jest tym bardziej polityczna, im bliżej jej do krytycznego punktu wyznaczającego granicę między przyjacielem i wrogiem”18.

Różnica między pokoleniami, jak każde przeciwieństwo, ma charakter polityczny. Ale nie tylko. To także różnica ontologiczna, co znaczy, że nie można wypisać się ze swego pokolenia po to, by przystać do innego, powiedzmy, o większych wpływach. To niemożliwe i koniunkturalizm czy pochlebstwo ową daremność tylko uwydatniają. Czy znaczy to, że samo skonstatowanie różnicy pokoleniowej prowadzi do wojny? Na pewno nie od razu. Istotą polityczności jest „trafne odróżnienie przyjaciela od wroga”19. W przypadku różnicy pokoleń nie nastręcza to zresztą żadnego problemu: my versus oni, młodzi contra starzy. Dobre rozpoznanie sytuacji to jednak cały czas za mało, by walczyć. Potrzebne jest coś jeszcze, mianowicie solidarność w obrębie jednego pokolenia, jedność przynajmniej tak silna, jak porozumienie młodych w pierwszych dwóch aktach Leara. „Niezależnie od wszystkiego – skoro zakładamy realną możliwość pojawienia się prawdziwego wroga i prowadzenia z nim faktycznej walki, musi wpierw zaistnieć polityczna jedność”20. Wtenczas można iść na wojnę.

W walce pokoleń stosunkowo łatwo rozpoznać, kto swój, a kto obcy, dość rozejrzeć się wokół i popatrzeć po sobie. Ale czy to wystarcza? Czy wspólnota wieku jest już wspólnotą pokoleniową? Nie bardzo. Do zaistnienia solidarności w obrębie jednego pokolenia konieczne jest przyswojenie sobie czegoś, co nazwałbym doświadczeniem pokoleniowym. Edgar, niewiele przecież starszy od swego brata Edmunda, jest w tej samej mierze obcy swemu pokoleniu co nobliwi starcy w typie Kenta czy Gloucestera. Nie umie bowiem wchłonąć i uczynić własnym tego, czym żyją książę Kornwalii, Edmund, Goneril i Regan. Nie ma ochoty układać świata na nowo, według odnowionych przez młodość reguł. Ma swój własny świat i własny język – język szaleństwa, w którym „porozumiewa” się z Learem oraz ze swym starym, steranym życiem ojcem. Dlatego walka pokoleń zawsze jest sporem zasad i o nie. Nieprzypadkowo jest więc sporem o charakterze fundamentalnym, który nie ma nic wspólnego z buntem wobec „prywatnego” języka, jakiego używa się w oikos (rodzinie), tej gadaniny o posłuszeństwie starszym, więzach krwi i tym podobnych.

„Istotą przeżycia pokoleniowego – pisał przed laty Jan Garewicz – jest przedsmak końca świata: jakiemuś gronu ludzi, związanych pewną więzią, wali się jego świat”21. Tak też jest u Shakespeare’a. Walka pokoleń to nie zacierki na mleku, to nie, znany z Hamleta, „teatr w teatrze”, słynne play within the play. Przegrany przegrywa w walce wszystko, scil. wizję świata, za którą nadstawiał był przedtem karku. Od tej pory zmuszony jest żyć, jeśli w ogóle przeżył, „nie u siebie”, dogorywać na obczyźnie – wewnętrznej czy zewnętrznej, to doprawdy bez różnicy. Wygrany kształtuje świat od nowa lub – na starość – jeszcze bardziej, jeszcze ciaśniej go konserwuje, chroniąc przed wszelką zmianą.

Rzecz w tym, że u Shakespeare’a tragedia kończy się nie wiadomo jak. Starym ból przeszywa kości i rozsadza serca, młodych gubi rozbuchany indywidualizm, „demilitaryzujący” całe pokolenie. Trup ściele się po obu stronach barykady, zwłoki stygną szybko. Władzę w państwie przejmuje świeży wdowiec, pantoflarz Goneril – Książe Albionu. Nie mając żadnego tytułu ani prawa do tego, dzieli je między Kenta – żołnierza, który wie, jak służyć, lecz nie wie, jak rządzić, a Edgara, nawróconego na normalność „jurodiwego”, któremu bliższy był żywot „szczura i psa zdechłego” oraz ciepło, jakie daje „gnój krowi” (III, iv, 132–138, Si, 301), aniżeli świat ludzi z właściwą mu zawieruchą i złożonością. Tragedię zamykają więc słowa wczorajszego łachmaniarza, dziś fiokowanego lizusa i konformisty:

Dźwignąć musimy smutnych czasów brzemię
Mówiąc bez fałszu to, co w sercu drzemie.
Najstarszy przeżył najstraszliwsze chwile.
Młodym los nie da lat ni przeżyć tyle.

 (V, iii, 325–328, S, 203)

Cóż, starość patrzy…

6 Podsumowanie: Dla dziecka rodzice są bogami. To czynne, krystalicznie przejrzyste źródło prawa, miłości i autorytetu. To stabilne oparcie i punkt odniesienia – latarnia nad brzegiem rozhukanego morza niepewności. Bogowie natomiast wierzą w swoje dzieci bardziej niż w siebie samych. Żyją w przeświadczeniu, że są one dokładnie takie, jakimi oni je widzą – mądre, kochające, że pamiętają o długach wobec starości. Shakespeare w Królu Learze rewiduje ten stereotyp. Dla dwojga spośród trojga córek starego monarchy, tych mianowicie, które zdołały nagłośnić swoją miłość do niego, ich ojciec jest jedynie żałosnym starcem, nie ojcem, ale karykaturą ojca. Schedę po nim traktują jak trofeum – dzielą się nim po połowie, ojca zaś wyrzucają na bruk. Starą cywilizację – ktoś ujął to bardzo dowcipnie – niszczy „ultranowoczesny gang renesansowych awanturników”22. Można w tym miejscu zapytać: cóż nas, żyjących dzisiaj, mogą obchodzić problemy dynastyczne późnego Renesansu? Otóż obchodzą nas o tyle, o ile dotyczą dziedziczenia władzy i zmiany pokoleniowej. Pokolenie, które odchodzi, ma nad młodym pokoleniem tę oto przewagę, iż zastanawiało się dłużej, jak tej władzy nie oddać. Wie jednak, że oddać ją musi. Co więc robi? Na ogół popełnia kolosalne głupstwo, zarządzając recytatorski konkurs pośród samych pochlebców, co nie przynosi żadnego rozwiązania, nie daje najmniejszej gwarancji lojalności.

Shakespeare jest wstrząsający. Opowiadając swą własną, „renesansową”, na oko odległą historię, mówi do nas i o nas, o świecie hamowanym przez starców i „tanatycznym” popędzie młodości. Jego Król Lear jest bez wątpienia dramatem politycznym. Owszem, można w nim dostrzec przesłanie o sile miłości i odkupieniu grzechów poprzez szaleństwo. Wszystko zależy od tego, czego się szuka i jak rozkłada akcenty. W moim przekonaniu Król Lear to wielka opowieść o wojnie pokoleń, o starciu młodych ze starymi. To w niej rekonstruuje i odsłania Shakespeare okoliczności, w których „(…) stara i nowa generacja stoją naprzeciw siebie i każda stwierdza swoje prawo do władzy. Makbet jest dramatem morderstwa, uzurpacji i wyrzutów sumienia; zbrodnia zmienia dziedzictwo tronu i obciąża winą przestępcę, winą, która świadczy, że stary porządek uznawany jest ciągle i stare prawo zachowuje swą ważność, bo Makbet czuje, iż popełnił zło podwójne: zabił człowieka i uzurpował sobie tron. Ale Regan, Goneril i Książę Kornwalii nigdy nie czują, że popełnili coś złego (…)”23. Młodość, powiada Shakespeare, nie ma skrupułów czy wyrzutów sumienia. Swoim córkom Lear jawi się już nawet nie jako człowiek, ale jako brzemię. On sam, kiedy wreszcie je przeklął i odsądził od wszelkich wartości, widzi w nich tylko siły natury, nagą przemoc, której istoty długo nie umie rozpoznać i nazwać po ludzku. Goneril i Regan to burza i deszcz, dopust natury, co podburza zmysły i mąci spokój. Lear z całą pewnością wie jedno – przed nimi nie ma dobrego schronienia. Burzą i deszczem jest więc młode pokolenie, które chce dostać swoje – i nie powstrzyma się przed niczym.

Córki Leara ukazane są trochę jak te wiedźmy z Makbeta, co od początku mieszają w kotle losów ludzkich. „Pociągnij je za ogon, te kurwy, niech piszczą” – dopingowała Księcia Albionu elżbietańska widownia. Nie jest to wszakże takie łatwe. To one przecież pociągają za sznurki, one ciągną „za ogony”. Są pragmatyczne i niebezpieczne. Dużo wiedzą o świecie i chcą go zmieniać na swój szcziot. Są typowymi przedstawicielkami młodości. Łączy je, jak wszystkich, co należą do jednego i tego samego pokolenia, wspólnota interesów. Starają się dogodzić swoim własnym ambicjom, każda pragnie splendoru, jaki daje władza. „(…) są młode, a ojciec stary, silne, on zaś słaby, młodość i siła skraca im drogę do zaspokojenia pragnień. Są tak pierwotne, że nie odczuwają potrzeby zastanowienia się: co w ich mocy, to uważają za słuszne i robią. Albo raczej ich poczucie siły wyraża się w momentalnym prawie działaniu”24. Zdają sobie sprawę, jak trudno jest dobić się swoich racji w pojedynkę, zwłaszcza na osobności z pewnie trzymającym ster nawy państwa starcem. Zawierają więc sojusz, rozerwany dopiero na skutek wzajemnie znoszących się intryg i złych skłonności. (Na sam koniec Goneril i Regan nie są już przyjaciółkami, a i o więzach pokrewieństwa myślą z przykrością). Ich indywidualność, przejawiająca się pod postacią mocnych postanowień, ostatecznie zderza się, jak mówił Goethe, „z nieuniknionym biegiem świata”25 ustępując miejsca starości.

Starzy kradną światło. W ich bezpośredniej bliskości młodość przestaje zielenieć, karleje, jest młodością niedorozwiniętą. Patrzą na młodych i sami nie wiedzą, gdzie jeden się kończy, a drugi zaczyna26. Chodzi im głównie o to, jak młodych uwikłać w siebie nawzajem, jak ich łączyć, dzielić i składać na nowo, tak by mieli – by starzy mieli – z tego najwięcej uciechy. Swoim moralizowaniem zniechęcają młodość do działania, do kreatywnego, rzekłbym, współistnienia. Starość nie rozumie młodości ani chce ją zrozumieć. Obawia się jej i dlatego ją onieśmiela. „Tkwi w tym groźba skostnienia, jeśli człowiek nie potrafi zdobyć się przynajmniej na próbę spojrzenia na własne doświadczenia z dystansu; traci się wtedy możliwość rozumienia następnych pokoleń, bo ich przeżycia odnosi się do własnych i wprowadza porównania, które im nic nie mówią”27. Starzy „nie dostrzegają” młodych, młodzi nie wiedzą, o co chodzi starym, nie rozumieją źródła ich rozterek, ich zmagań z własną historią, a więc z tym, jak kiedyś było fajnie i że już nie jest; ich dążenia ku status quo ante, wytrwałości w konserwacji świata, co przebrzmiał nieodwracalnie. Dlatego w Królu Learze szukałbym w pierwszym rzędzie refleksji nad skutkami braku mechanizmu, który miałby przygotować zmianę pokoleniową. Shakespeare – tak bowiem brzmi jego lekcja – mówi nam tyle: stańcie i spójrzcie, co dzieje się ze światem, gdy starsze pokolenie traktuje proces przekazywania władzy jako skutek uboczny, wtórny rezultat procesu starzenia się. Otóż tak urządzona rzeczywistość „wypada z kolein” i zmusza młodych do robienia tego, co chcą – do gangsterskiego skoku na starość. Wojna pokoleniowa, wojna przeciwko dyktaturze starości z jednej strony oraz przeciwko chciwości młodych z drugiej, okazuje się w rezultacie porażką obu zwaśnionych stron. Czy można jej zatem uniknąć albo sprawić przynajmniej, by suma rewolucyjnych wypadków dała na koniec bezkrwawy wynik?
Nie, nie można.


Przypisy

1 J. Sławiński, b. wiceprezes FNP, lat siedemdziesiąt parę. Zdanie zasłyszane w antyszambrach konferencji stypendystów Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej, Jahranka, kwiecień 2003.

2 Mówi Edmund, bastard, lat około trzydziestu (W. Shakespeare, Król Lear, III, iii, 26). W przekładzie Z. Siwickiej: „Młody się wznosi, gdy stary upada”. O przekładzie: znakomicie przyswaja się tłumaczenie Barańczaka, które, ze wszystkich znanych mi przekładów, najlepiej oddaje atmosferę oryginału. Co z tego, skoro nagminnie wyparowują zeń kluczowe dla ogarnięcia sensu szekspirowskiego uniwersum słowa-zaklęcia. W swoim tekście odwołuję się zatem do dwóch innych przekładów Króla Leara – Siwickiej (Si) i Słomczyńskiego (S) – które, choć może nieco „drewniane”, pozwalają sobie na dużo mniejszą swobodę translatorską. Cytaty z Shakespeare’a oznaczam następująco: akt, scena, oryginalna paginacja, skrót od nazwiska tłumacza, strony przekładu. W. Shakespeare, Wiernie spisane dzieje żywota i śmierci Króla Leara i jego trzech córek, przeł. M. Słomczyński, Kraków 1979; W. Szekspir, Otello, Król Lir, Makbet, przeł. Z. Siwicka, Warszawa 1951.

3 G.T. di Lampedusa, Szekspir, przeł. S. Kasprzysiak, Czytelnik, Warszawa 2001, s. 60–61.

4 J. Bayley, Shakespeare and Tragedy, London–Boston 1981, s. 27.

5 W.H. Auden, Lectures on Shakespeare, Princeston, 2000, s. 220.

6 Poszukiwanie u poddanych miłości zamiast uznania jest cechą wszystkich tyranów. Zob. L. Strauss, On Tyranny. Including the Strauss-Koje`ve Correspondence, New York 1991, s. 89–90.

7 J.W. Goethe, Bez końca o Szekspirze, przeł. O. Dobijanka-Witczakowa [w:] tenże, Wybór pism estetycznych, red. T. Namowicz, PWN, Warszawa 1981, s. 350.

8 Zob. P. Mroczkowski, Szekspir elżbietański i żywy, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1981, s. 297.

9 A. Schopenhauer, W poszukiwaniu mądrości życia. Parerga i paralipomena, t. I, przeł. J. Garewicz, ANTYK, Warszawa 2002, s. 621–622.

10 W.H. Auden, dz. cyt., s. 226

11 J. Kott, Szekspir współczesny, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1990, s. 177.

12 W.H. Auden, dz. cyt., s. 226.

13 C. Schmitt, Teologia polityczna i inne pisma, przeł. M. Cichocki, Znak, Kraków 2000, s. 217.

14 W.H. Auden, The Fallen City. Some Reflections on Shakespeare’s „Henry IV”, „Encounter”, Nov. 1959.

15 Nawiasem mówiąc, jeśli sprawiedliwość ahistoryczna rzeczywiście ingeruje – wbrew znaczeniu tego pojęcia – w historię, jej pierwszą ofiarą padł sam Gloucester, któremu wydarto oczy, bo począł bastarda w „czarną noc grzechu” (V, iii, 174, S, 193).

 16 A. Schopenhauer, dz. cyt., s. 627.

17 J. Bayley, dz. cyt., s. 38–39.

18 C. Schmitt, dz. cyt., s. 201.

19 Tamże, s. 208.

20 Tamże, s. 210.

21 J. Garewicz, Pokolenie jako kategoria socjo-filozoficzna [w:] Na krawędzi epoki. Rozwój duchowy a działanie człowieka, red. J. Rudniański, K. Murawski, Warszawa 1985, s. 142.

22 E. Muir, Polityka w Królu Learze, przeł. H. Pręczkowska [w:] Szkice szekspirowskie (red. W. Chwalewik), Warszawa 1983, s. 298.

23 Tamże, s. 299.

24 Tamże, s. 303.

25 J.W. Goethe, Na dzień Szekspira, przeł. O. Dobijanka-Witczakowa [w:] tenże, Wybór pism estetycznych, dz. cyt., s. 64.

26 W. Gombrowicz, Pornografia, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1986, s. 23.

27 J. Garewicz, dz. cyt., s. 144.
 
 

Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną