Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Fragment książki "Zegarmistrz"

 

Jak długo umierali?  

Mężczyzna, do którego zostało skierowane to pytanie, chyba go nie usłyszał. Ponownie zerknął w lusterko wsteczne, skupiając się na drodze. Właśnie minęła północ i ulice dolnego Manhattanu były bardzo śliskie. Chłodny front oczyścił niebo z chmur, zmieniając śnieg pokrywający asfalt i beton w szklisty lód. Mężczyźni jechali rozklekotanym Wozem Opatrunkowym, jak Vincent Mądrala ochrzcił beżowy samochód terenowy, który w kolorze przypominał plaster. Wóz miał już kilka lat; należało w nim naprawić hamulce i wymienić opony. Ale nie byłoby rozsądnie brać do naprawy kradzione auto, zwłaszcza że jego dwaj ostatni pasażerowie padli ofiarą morderstwa.

Kierowca – szczupły pięćdziesięciokilkuletni mężczyzna o starannie przystrzyżonych, ciemnych włosach – ostrożnie skręcił w boczną ulicę i kontynuował jazdę, nie zwiększając prędkości, precyzyjnie pokonując zakręty, trzymając się dokładnie środka pasa ruchu. Prowadziłby tak samo, nawet gdyby ulice nie były oblodzone, a samochód nie został właśnie wykorzystany do popełnienia zbrodni.

Uważny, skrupulatny.

Jak długo?

Duży Vincent – Vincent o długich i grubych palcach, zawsze spocony, ściśnięty brązowym paskiem zapiętym na pierwszą dziurkę – zadygotał. Czekał na rogu ulicy po nocnej zmianie w firmie, gdzie pracował na krótkoterminowym kontrakcie jako pomoc w biurze. Było przenikliwie zimno, lecz Vincent nie lubił holu swojego biurowca. Nie przepadał za zielonkawym światłem i dużymi lustrami ściennymi, w których mógł oglądać ze wszystkich stron swoją okrągłą sylwetkę. Dlatego zanurzył się w mroźną grudniową noc i na ulicy pokrzepił się batonikiem. No dobrze, dwoma batonikami.

Gdy Vincent spojrzał na księżyc w pełni, upiornie białą tarczę widoczną przez chwilę w kanionie budynków, Zegarmistrz powtórzył w zamyśleniu:

– Jak długo umierali? Ciekawe.

Vincent znał Zegarmistrza – który naprawdę nazywał się Gerald Duncan – dopiero od niedawna, ale zdążył się nauczyć, że zadawanie mu pytań jest ryzykowne. Każde mogło dać początek długiemu monologowi. Facet miał gadane. A każda wypowiedź była doskonale skonstruowana, jak u profesora uniwersytetu. Vincent wiedział, że w ciągu kilkuminutowej ciszy Duncan zastanawia się nad odpowiedzią.

Vincent otworzył puszkę pepsi. Było mu zimno, ale miał ogromną ochotę na coś słodkiego. Opróżnił puszkę duszkiem i schował ją do kieszeni. Potem zjadł paczkę krakersów z masłem orzechowym. Duncan popatrzył na niego, upewniając się, czy Vincent ma rękawiczki. W Wozie Opatrunkowym nigdy nie zdejmowali rękawiczek.

Skrupulatny…

– Właściwie jest kilka odpowiedzi – rzekł Duncan swoim cichym, obojętnym głosem. – Na przykład pierwszy, którego zabiłem, miał dwadzieścia cztery lata, można więc powiedzieć, że umierał dwadzieścia cztery lata.

No jasne… pomyślał Vincent Mądrala z szyderstwem godnym nastolatka, choć musiał przyznać, że nie przyszła mu do głowy tak oczywista odpowiedź.

– Drugi miał chyba trzydzieści dwa lata.

Minął ich policyjny radiowóz zmierzający w przeciwnym kierunku. Vincent poczuł pulsowanie w skroniach, lecz Duncan nie zareagował. Gliniarze nie wykazali żadnego zainteresowania kradzionym fordem explorerem.

– Można też odpowiedzieć na to pytanie inaczej – ciągnął Duncan – biorąc pod uwagę czas, jaki upłynął, odkąd zacząłem, do chwili, kiedy przestały bić ich serca. Zapewne o to ci chodziło. Widzisz, ludzie mają skłonność do zamykania czasu w łatwo zrozumiałych dla siebie ramach. Całkiem słusznie, o ile jest to im potrzebne. Przydaje się wiedza, że skurcze następują co dwadzieścia sekund. Przydaje się też informacja, że zwycięzca biegu pokonał milę w trzy minuty i pięćdziesiąt osiem sekund. A ile dokładnie trwało ich umieranie… to nieistotne. Ważne, że nie umarli szybko. – Zerknął na Vincenta. – Nie mam ci za złe tego pytania.

– Nie – odrzekł Vincent. Nie przejął się uwagą Duncana. Vincent Reynolds nie miał wielu przyjaciół i potrafił znieść każdą krytykę ze strony Geralda Duncana. – Pytałem z ciekawości.

– Rozumiem. Po prostu nie zwróciłem uwagi. Następnym razem zmierzę czas.

– Z dziewczyną? Jutro? – Serce Vincenta zabiło żywiej.

Przytaknął.

– Raczej dzisiaj.

Minęła już północ. Z Geraldem Duncanem należało zachować precyzję, zwłaszcza gdy mowa była o czasie.

– Rzeczywiście.

Kiedy zaczął myśleć o Joanne, dziewczynie, która miała zginąć następna, Vincenta Mądralę pokonał Głodny Vincent.

Już dzisiaj…

Morderca skomplikowaną trasą wrócił do ich tymczasowego domu w Chelsea na południe od środkowego Manhattanu, niedaleko rzeki. Miasto było puste; temperatura spadła do około minus dziesięciu stopni, a wiatr świszczący na wąskich ulicach ani na chwilę nie ustawał.

Duncan zaparkował przy krawężniku, wyłączył silnik i zaciągnął hamulec. Obaj mężczyźni wysiedli. W lodowatym wietrze ruszyli pieszo w kierunku najbliższej przecznicy. Duncan zerknął na swój cień w świetle księżyca.

– Przychodzi mi na myśl jeszcze jedna odpowiedź. Na twoje pytanie, jak długo umierali.

Vincent znów zadygotał – przede wszystkim, choć nie tylko, z powodu zimna.

– Jeśli spojrzeć na to z ich punktu widzenia – rzekł morderca– można powiedzieć, że umierali całą wieczność.

  

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną