Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Dwa domy

Mawia się, że polska twórczość to znakomita poezja i taka sobie proza. Jeżeli chodzi o najnowsze osiągnięcia autorów tej ostatniej – biorąc pod uwagę narzekania pod jej adresem – wielu krytyków skłaniałoby się nawet ku ostrzejszej ocenie. I rzeczywiście: po dawce uderzeniowej młodej literatury zaangażowanej, po podobnych do siebie jak krople wody męskich reportażach z podróży jednej z naszych literackich sław, i kobiecych, wysmakowanych, ale często błahych, symbolicznych opowiadaniach drugiej, czy wreszcie - po nagrodzonym przez kapitułę "Nike" "Pawiu", miło przeczytać książkę kogoś, kto dla odmiany mieszka na Islandii. Bo chyba właśnie nieobecność Huberta Klimko-Dobrzanieckiego w polskim życiu literackim, przebywanie poza sferą mód i wpływów sprawia, że "Dom Róży/Krỳsuvik" czyta się z prawdziwą przyjemnością, nie tylko ze względu na świeżość i bezpretensjonalność narracji, ale dlatego, że to piękna, głęboka i po prostu bardzo dobra książka.

Klimko-Dobrzaniecki nie próbuje dobrze wypaść: nie chodzi mu ani o zdobycie literackiej sceny poprzez wielki skandal, ani o odtworzenie skomplikowanej polskiej współczesności na domyślne zamówienie czytelników. Pisze, bo ma coś istotnego do powiedzenia, choć niekoniecznie chodzi mu o zdyskontowanie sukcesu wypasionego na własnej, dramatycznej biografii.

Dobrzaniecki splata ze sobą dwie nowele umieszczone i grające w tomie niejako naprzeciw siebie: 'Krỳsuvik' rozpoczyna się na odwrotnej stronie książki "Dom Róży", względnie - to "Dom Róży" stanowić może rewers 'Krỳsuviku'. Nie ma znaczenia od której strony zaczniemy lekturę. Obie nowele połączone są ze sobą jedynie postacią Róży, która de facto odgrywa w nich rolę marginalną.

Reklama