Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Fragment książki "Podróże z Herodotem"

"Dzieje" przetłumaczył w połowie lat czterdziestych XX wieku profesor Seweryn Hammer i swój maszynopis złożył w wydawnictwie Czytelnik...

Nim Herodot wyruszy w dalszą podróż, wspinając się po skalistych ścieżkach, płynąc statkiem po morzu, jadąc koniem po bezdrożach Azji, nim trafi do nieufnych Scytów, odkryje cuda Babilonu i zbada tajemnice Nilu, nim pozna sto innych miejsc i ujrzy tysiąc niepojętych rzeczy, pojawi się na chwilę w wykładzie o starożytnej Grecji, który profesor Bieżuńska-Małowist wygłasza dwa razy w tygodniu dla studentów pierwszego roku historii Uniwersytetu Warszawskiego.

Pojawi się i zaraz zniknie.

Zniknie momentalnie i tak zupełnie, że teraz, kiedy po latach przeglądam zapiski z tych zajęć, nie znajduję w nich jego nazwiska. Jest Ajschylos i Perykles, Safona i Sokrates, Heraklit i Platon, natomiast Herodota nie ma. A przecież te notatki robiliśmy starannie, były naszym jedynym źródłem wiedzy: ledwie pięć lat wcześniej skończyła się wojna, miasto leżało w gruzach, biblioteki pochłonął ogień, więc nie mieliśmy podręczników, brakowało nam książek.

Pani profesor ma spokojny, cichy, jednostajny głos. Jej ciemne, uważne oczy patrzą na nas przez grube szkła z wyraźnym zaciekawieniem. Siedząc za wysoką katedrą, ma przed sobą setkę młodych ludzi, z których większość nie miała pojęcia, że Solon był wielki, nie wiedziała, skąd bierze się rozpacz Antygony, ani nie umiałaby wytłumaczyć, w jaki sposób pod Salaminą Temistokles wciągnął Persów w pułapkę.

Prawdę mówiąc, nawet nie wiedzieliśmy dobrze, gdzie leży Grecja i że kraj o tej nazwie miał tak niebywałą, wyjątkową przeszłość, że warto było uczyć się o niej na uniwersytecie. Byliśmy dziećmi wojny, w latach wojny gimnazja były zamknięte i choć w dużych miastach spotykało się czasem tajne komplety, tu, na tej sali, siedzieli najczęściej dziewczęta i chłopcy z dalekich wiosek i małych miasteczek, nieoczytani, niedouczeni.

Reklama