Julian Kornhauser, niegdyś jeden z najbardziej znanych poetów „nowofalowych”, w ostatnich dwudziestu latach wydał jedynie dwa oryginalne tomiki poetyckie („Kamyk i cień”, 1996; „Było minęło”, 2001). I – paradoksalnie – w minionym czasie wyraziściej zaznaczył swą obecność w literaturze za sprawą dokonań prozatorskich (bardzo dobre „Dom, sen i gry dziecięce. Opowieść sentymentalna”, 1995). Dał się też poznać jako bezkompromisowy krytyk, atakujący dokonania najmłodszych poetów, osobliwie tych z tzw. pokolenia bruLionu.
Nowe tomiki Kornhausera minęły raczej bez echa. Czy pisarz nie potrafił odnaleźć się ze swoją liryką w nowych wspaniałych czasach, czy też krytyce, a i publiczności, nie udało się z nowymi wierszami autora „Zjadaczy kartofli” nawiązać rozumiejącego dialogu – to sprawa wciąż dyskutowana wśród znawców. W każdym razie tego, kto pamięta ekspresywne, mocne, nacechowane tyleż ironią, co swoistym brutalizmem wiersze Kornhausera z lat 70. i 80. – a komu niezbyt dobrze zapadły w pamięci poezje ze wspomnianych dwóch ostatnich tomików – najnowsza książka pod tytułem „Origami” tyleż pewnie zdziwi, co rozczaruje. Kornhauser sięga w niej po formę z jednej strony „haikopodobną” (bo jednak nie realizującą ścisłych reguł poetyki klasycznego haiku), jak i – już bliżej europejskiej tradycji – epigramatyczną. I trzeba przyznać – te krótkie wiersze, swoiste obrazki rodzajowe, obserwacje świata i natury, w których zawarte zostały aluzje o charakterze filozoficznym czy metafizycznym, stanowią chyba najlepszą część książki.