Książki

Fragment książki "Cud"

Tego dnia wyszedł na zajęcia. Był poniedziałek. Czerwcowy poniedziałek i słońce świeciło, a niebo rozciągało się przezroczyście. Zwyczajny dzień. Kupił w kiosku „Gazetę Wyborczą”, żeby zająć czymś ręce i oczy w czasie trzydziestominutowej jazdy autobusem linii 195, który powinien dowieźć go z Ursynowa na Krakowskie Przedmieście. Dowodzi to pewnego daru planowania (kupiona gazeta), jak i pewnej wiary w to, że autobus linii 195 dowiezie go z Ursynowa na Krakowskie Przedmieście w czasie, mniej więcej, trzydziestu minut (kupiona gazeta nie starczyłaby na dłużej). Dowodzi to zwyczajności dnia poniedziałek) oraz miesiąca (czerwiec). Słońce świeciło, kiedy stał na przejściu tyłem do prostopadłościanu Megasamu, a niebo rozpościerało się bez koloru. Zapaliło się zielone. Ruszył do przodu po pasach. Nim dotarł do skraju chodnika, uderzył go samochód (gazeta wypadła z ręki). Przeleciał ze dwa-trzy metry, dzięki czemu znalazł się na przystanku autobusowym, co zamierzał, tak czy owak, uczynić, tyle że w sposób nieco bardziej klasyczny, mniej rzucający się w oczy. Trudno zawyrokować, czy skonał w powietrzu, czy dopiero (nie minęła sekunda) na przystanku. Zgon nastąpił - jak później usiłowano stwierdzić - niemal natychmiast. Śmierć czysta i nierozciągnięta w czasie, prawdopodobnie bezbolesna: zbyt raptowna, żeby mógł sobie zdać sprawę z bólu. Srebrny ford mondeo uderzył (następnie) w kosz na śmieci. Kierowca nie wysiadł - ogłuszony eksplozją poduszek powietrznych (i oślepiony feerią obrazów), stracił przytomność. Z zielonego kiosku Ruchu wypadł sprzedawca. Korzystając z komórki (szara nokia), wezwał policję i pogotowie. Właśnie w takiej kolejności: najpierw należy ukarać, następnie uratować. Korzystając z innych komórek (także szarych), podniósł gazetę, która wypadła z ręki chłopaka.

Reklama