Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Safy z szafy

Była sobie szafa, a w niej zastępy (powiedzmy) dziewic...

Była sobie IV RP, gdzie standardy normalności wyznaczał jej Naczelny Samiec Heteroseksualny, wraz z hordami wpatrzonych weń i posłusznych mu jurnych chłopców z pałami w garściach, gotowymi do akcji na każde jego wezwanie. Wiele się działo. Bywało czasem śmieszno, czasem straszno. Nigdy nudno, choć słoną cenę za zabawę jednych płacili inni - strachem, łzami, izolacją.

Była sobie szafa, a w niej, stłoczone niczym sardynki w puszce, zastępy (powiedzmy) dziewic, niby dobrze czujących się w swoim towarzystwie, ale powoli duszących się z powodu braku powietrza. Może się śmiały, może krzyczały z bezsilności. Prócz nich samych wiedzieć to mógł tylko ten, kto podchodził do szafy bliżej i przykładał do niej ucho.

I była sobie pani z mikrofonem, trochę tam (w polityce, z racji dziennikarsko-sprawozdawczej profesji), więcej tu (z racji natury – by tak rzec – osobistej; szafy są zresztą dla wielu nieodłącznym elementem kobiecości). Zderzenie dwóch modeli, dwóch różnych bajek o skrajnie odmiennych poetykach może doprowadzić do wojny światów, a tej już nie wypada opisywać, bawiąc się słowami. Można natomiast zacząć rzetelnie rejestrować, czasem nawet bez komentarza.

Do książki "Dziewczyny, wyjdźcie z szafy" Anny Laszuk można mieć zastrzeżenia natury szczegółowej – parę potknięć redaktorskich, kilka zbędnych pytań autorki (gros książki to wywiady), które nic do dyskusji nie wniosły etc., natomiast gdybym miała jednym słowem określić, jaka jest, powiedziałabym: potrzebna. Bo uświadamia przede wszystkim, jak wielką walkę - z sobą i z "resztą świata" – jedni muszą stoczyć o to, co dla innych jest oczywiste, bo niejako naturze ludzkiej przyrodzone: o prawo człowieka do wolności - przekonań, wyborów życiowych, bycia sobą bez pytania kogokolwiek o pozwolenie.

Reklama