Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Fragment książki "Żółta łąka"

Wyskoczyłem z łóżka, zlany zimnym potem. W głowie kołatały się jeszcze resztki złego snu. Usiadłem na brzegu tapczanu, wbiłem wzrok w okno. Szyba zamarzła i nic nie było przez nią widać. Tylko dziwne rysunki mrozu na szkle. Przytknąłem rękę do szyby i lód w tym miejscu stopniał. Wyjrzałem na dwór. Śnieg... Włożyłem kurtkę, nogi wsunąłem w buty. Delikatnie uchyliłem drzwi swojego pokoju i zacząłem nasłuchiwać. Cisza, tylko w kuchni mruczy lodówka. Podkradłem się do drzwi wejściowych i wyszedłem na zewnątrz. Od razu poczułem w płucach mroźne, rześkie powietrze. Z zimna bolały mnie ręce i stopy, wargi jakby przymarzły do siebie. Ale jakoś nie chciało mi się wracać.

Biegłem ulicą. Było pusto. Zatrzymałem się pod sklepem, usiadłem na lodowatych schodach i zadarłem głowę. Wielkie płatki śniegu wpadały mi do oczu. Obok przebiegł samotny pies, merdając wyliniałym ogonem. Zawołałem go, klaszcząc w ręce i wykrzykując wszelkie znane mi psie imiona, ale pies przystanął na chwilę, spojrzał na mnie głupio i pobiegł swoją drogą. Dopiero teraz poczułem przeszywające zimno. Szczękając zębami, głębiej wtuliłem się w kurtkę. Rozejrzałem się wokół. Świeciły na pomarańczowo latarnie, trochę dalej widać było wieże kościoła. Ostatnio jakoś ich nie zauważałem, ale teraz, ledwie spojrzałem w tę stronę, przypomniał mi się tamten dzień...

Ktoś gra skrzypcach, ludzie płaczą. Chyba nigdy nie byłem aż tak nieszczęśliwy. Przede mną na białym posłaniu leżała mama. Blada jak papier, lecz niesamowicie piękna. Wiedziałem, że już się nie obudzi. Miała zamknięte oczy, usta bez kropli krwi, takie suche i zaciśnięte. Brązowe rzęsy łaskotały jej wyblakłe policzki. Była inna niż zwykle. Zimna i nieruchoma. Niesamowicie piękna, jej dusza błądziła już w niebie. Po śmierci mamy czułem się pusty i wydrążony, jakby ktoś odebrał mi znaczną część mnie samego.

Reklama