Będzie już półtora roku, jak Stanisław Obirek przestał być księdzem i jezuitą, a niektórzy katoliccy publicyści wciąż go szarpią. Niedawno Tomasz Terlikowski pytał ironicznie, czy mamy iść za Obirkiem, czy za Chrystusem? Mam wrażenie, że Obirek z Bartosiem zajmują w niektórych umysłach miejsce księży Tischnera i Musiała jako czarne ludy polskiego katolicyzmu. Skonfrontujcie tę gębę z autoportretem, jakim jest mała, a zaskakująco treściwa, książeczka samego Obirka „Religia – schronienie czy więzienie?”.
Na stu stroniczkach, drobnym drukiem, Obirek próbuje wyjaśnić sam sobie i czytelnikom swój stosunek do religii jako „schronienia i więzienia”. Tak jakby czuł, że taki poważny namysł należy się także tym, których jakoś opuścił występując z Kościoła instytucjonalnego. Nie ma w tej „spowiedzi” cienia porachunków osobistych ani rozliczania kogokolwiek. Nie ma arogancji ani prowokacji. Tematem zasadniczym jest to, czym żył i żyje dalej autor: problem religii, Boga, „wiary w granicach zdrowego rozsądku”, możliwości dialogu między religiami, między wierzącymi i niewierzącymi. Sprawy fundamentalne, ale ujęte przeciwko wszelkim fundamentalizmom.
Wyłania się z tego kolażu – Obirek wplata w narrację kilka swych wcześniejszych tekstów, zaiste wartych przypomnienia – umysł wrażliwy i dociekliwy, wolny i otwarty. A czy i jak wierzący? Myślę, że określenie „religijny agnostyk”, które przywołuje sam Obirek, jest dość trafne, bo paradoksalne. Jednak zasadniczy ton Obirka jest wciąż rdzennie chrześcijański, choć nie ma wiele wspólnego z ortodoksją, zwłaszcza w typowym polskim wydaniu. Ale nie samą ortodoksją żyje duch człowieczy.
Stanisław Obirek, Religia – schronienie czy więzienie?, wstępWłodzimierz Pawluczuk, Oficyna Wydawnicza Stopka, Łomża 2006, s. 100