Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

"Wojny Bushów. Ojciec i syn jako zwierzchnicy sił zbrojnych"

Z przeciwnikiem takim jak Al-Kaida Stany Zjednoczone nigdy wcześniej się nie zetknęły. Wiele organizacji terrorystycznych tworzy skryte sieci przestępcze, umykając przed agencjami stojącymi na straży prawa międzynarodowego. Wystarczy wspomnieć o grupach Ku-Klux-Klanu w początkach lat sześćdziesiątych lub o organizatorach zamachów bombowych w klinikach przeprowadzających aborcję w latach dziewięćdziesiątych. Inne grupy, na przykład IRA, stają się półoficjalnymi organizacjami publicznymi. Dbają jedynie o to, by starannie ukryci pozostali członkowie dokonujący aktów terroru. Grupy walczące o sprawy geopolityczne, na przykład Hezbollah, są niekiedy wspierane z budżetu państwowego. Przestrzega się wówczas pewnej zasady. Organizacja musi mieć kilka warstw ochronnych. Dzięki temu rząd, który ją sponsoruje lub udziela jej schronienia, może składać wiarygodne deklaracje, że nie ma z nią nic wspólnego. Sponsorów nie obarcza się wtedy odpowiedzialnością za akty terroru. Nie wyklucza to jednak porozumienia, gdyby terroryści swoimi akcjami wywołali poważne działania odwetowe i musieli się przenieść w inne miejsce. Przez pewien czas taką grupą była Al-Kaida. Później jednak, podobnie jak pod innymi względami, organizacja ta okazała więcej buty niż jakakolwiek wcześniejsza grupa terrorystyczna. Jej przywódcy zachowali nawet adres poczty elektronicznej i prowadzili obozy szkoleniowe, nie zważając na to, że są obserwowani z amerykańskich satelitów szpiegowskich. Poczynali sobie w ten sposób na szczęście dla Stanów Zjednoczonych. 
 
Co by było, gdyby bin Laden przeprowadził ataki z 11 września, nadal przebywając w Sudanie? Rząd Sudanu natychmiast wyparłby się go lub pospiesznie wypędził, podobnie jak w 1996 roku. W każdym razie pomysł, by wojska USA zaatakowały Sudan, zamiast uderzyć w bin Ladena, byłby śmieszny. A gdyby atakami dowodzono z północno-zachodniej części Pakistanu? (Przyjmuje się, że tam właśnie bin Laden ukrywa się w chwili, gdy piszę te słowa)1. Ani władze Pakistanu, ani wcześniej Brytyjczycy nigdy nie mieli pełnej kontroli nad tym górzystym terytorium, zajmowanym przez społeczności plemienne. Nikt go nigdy nie kontrolował i nie kontroluje. Ponieważ Stany Zjednoczone nie miały podstaw, by się mścić na narodzie pakistańskim, akcja odwetowa szybko przekształciłaby się w policyjne działania operacyjne lub drobne kampanie. A ataki z 11 września wymagały znacznie więcej. Na szczęście w 2001 roku Osama bin Laden i setki jego stronników z Al-Kaidy znajdowali się już w kraju, którego przywódcy byli równie fanatyczni jak on, a ponadto butnie odmówili wydania go. Stany Zjednoczone miały więc cel. Znalazł się kraj, na którym można dokonać pomsty za bezprecedensową zbrodnię popełnioną 11 września. Problem w tym, że był to Afganistan - śmiertelna pułapka dla armii próbujących inwazji i cmentarz imperiów przeszłości.   Afganistan  Ongiś leżał na skrzyżowaniu szlaków łączących wielkie cywilizacje, ale w czasach nowożytnych raczej go omijano. Ten górzysty, odcięty od świata i niesłychanie biedny kraj dzisiaj jest znany przede wszystkim z licznych wojen w przeszłości.  
 
[...] 
 
W XX wieku Afganistan niewiele zbliżył się do nowoczesności. Gdy jakikolwiek władca starał się wprowadzać reformy, napotykał zdecydowany opór mieszkańców prowincji, gdzie żywe i głęboko zakorzenione trwały zarówno islam, jak i tradycyjny sposób życia. Ludzie ci ponadto przywykli do tego, że nie zależą od rządu centralnego. Po wielu stuleciach inwazji środkiem ciężkości tego kraju stały się raczej wzgórza niż miasta, które zawsze były zbyt łatwo zdobywane. Nawet dziś nie można powiedzieć, że Pasztunów w górach Afganistanu kiedykolwiek całkowicie podbito. 
 
[...] 
 
Dla administracji Busha okolicznością sprzyjającą było to, że członkowie Al-Kaidy nie rozproszyli się, ani nie zniknęli, lecz stawiali opór w jednym miejscu w Afganistanie. Pewien niepokój budziła jednak historia tego bitnego narodu. Amerykańscy stratedzy powinni też rozumieć, że od czasów imperium perskiego inwazja na Afganistan nie sprawiała kłopotu. Oprócz Iraku, a być może jeszcze Belgii, był to kraj najczęściej najeżdżany w historii. Wdarcie się tam nigdy nie stanowiło problemu. Jedyny problemem to utrzymanie się w nim. 
 
[...] 
 
Oprócz oficjalnych orędzi nadawanych przez stacje telewizyjne Bush wykorzystywał także pomniejsze okazje, by natchnąć Amerykanów wiarą we własne siły. Jego wypowiedzi były utrzymane w różnych tonacjach od kowbojskich gróźb pod adresem bin Ladena (na przykład "Poszukiwany żywy lub martwy"), po podnoszące na duchu słowa skierowane do strażaków przy World Trade Center: "Słyszę was. Słyszy was też reszta świata. A ci, którzy te budynki zburzyli, usłyszą o nas wkrótce". Nawet jego mowa ciała zyskała nowe uznanie. Bush, miłośnik ćwiczeń fizycznych, chodził wyprężony, a jego ramiona mechanicznie poruszały się wzdłuż ciała, jakby miał zbyt wielkie bicepsy, by nad nimi panować. Takie manifestacje męskości były wtedy cenione. Niestety, okazało się, że Pentagon nie miał spójnego planu kampanii w Afganistanie. Amerykański sposób prowadzenia działań, czyli strategiczne wykorzystanie olbrzymiej przewagi ogniowej, był mało przydatny w ubogim i spustoszonym kraju. 
 
Były pracownik administracji Clintona powiedział w wywiadzie dla "New York Timesa": "Kiedy wcześniej zastanawialiśmy się nad Afganistanem, mieliśmy wrażenie, że trzeba by ten kraj bombardować tak długo, aż dotarłoby się do warstwy z epoki kamienia łupanego". Bush z kolei zastanawiał się: "Jaki sens ma wystrzeliwanie pocisku kosztującego 2 mln USD, aby zniszczyć namiot wart 10 USD?" Mimo to potężną amerykańską machinę wojenną wprawiono w ruch. Stany Zjednoczone dysponowały już flotyllą z lotniskowcem "Enterprise" na Morzu Arabskim. Dołączyły do niej kolejne okręty z Zatoki Perskiej. Pierwszy płynął "Carl Vinson". Olbrzymi lotniskowiec "Theodore Roosevelt" z napędem atomowym i 70 samolotami szturmowymi na pokładzie wyruszył z Wirginii, a z Japonii wypłynął "Kitty Hawk" ze śmigłowcami. Na terenie przyszłych działań  było już 15 tysięcy żołnierzy amerykańskich: 10 tysięcy w Arabii Saudyjskiej i Kuwejcie, a pozostali stacjonowali w różnych miejscach, od Turcji po Diego Garcia. Wszędzie uzupełniano zapasy paliwa i amunicji od Missouri po południową Azję. Przygotowywaną kampanię Pentagon nazwał "Nieskończona Sprawiedliwość" (Infinite Justice). Od czasu "Jesiennej mgły" niemieckiego kryptonimu potężnego, niespodziewanego uderzenia podczas walk w Ardenach przyjmuje się za rzecz naturalną, że nazwy kampanii są coraz mniej udane. 
 
"Nieskończona sprawiedliwość" raziła mimo tej świadomości. Wydawało się, że autorem takiej nazwy mógłby być mułła Omar. Donald Rumsfeld rozważył sprawę ponownie i nazwę zmieniono na "Trwała wolność" (Enduring Freedom). Gdy zbliżał się pierwszy atak Stanów Zjednoczonych na państwo islamskie, wszystkich ostrzegano, by nie sięgali po słowo "krucjata". Pozostało pytanie, jak tę wojnę prowadzić. Po latach dziewięćdziesiątych wykorzystywanie żołnierzy do działań lądowych stało się tak niezwykłe, że doczekało się nowego określenia: "buty na ziemi". Podczas narad sztabu Busha wszyscy instynktownie szukali bezpieczniejszej możliwości prowadzenia walki: "maszyny w powietrzu". Kiedy Rumsfeld przyznał, że nadal nie ma dokładnego planu, inicjatywę przejęła CIA. Miała kontakty w Afganistanie od czasu wojny ze Związkiem Radzieckim, a po przeprowadzonych w 1998 roku zamachach bombowych na ambasady USA dostawała dodatkowe fundusze, by penetrować terytorium tego kraju. Potajemnie wspierała Sojusz Północny i znała jego przywódców. Była to sposobność dla CIA, by odzyskać chwałę z czasów sprzed wojny w Wietnamie, jaką się ta agencja cieszyła po obaleniu rządu irańskiego i powierzeniu władzy szachowi. Według Boba Woodwarda, świadka narad, które opisał w książce Wojna Busha, Cofer Black, szef wydziału antyterrorystycznego CIA, przedstawił prezentację poświęconą planowi działania agencji. "Kiedy już się z nimi rozprawimy konkludował muchy będą chodzić po ich gałkach ocznych". Black szacował, że po wylądowaniu paramilitarnych grup CIA kampania zakończy się po kilku tygodniach. Bush dał się przekonać. 
 
[...] 
 
Żółte wstążki i flagi wiszące na fasadach amerykańskich domów zaczęły już blaknąć zimową porą na przełomie lat 2001-2002, a administracja nadal zaprzeczała twierdzeniu, że większości sił amerykańskich nie zaangażowano w działania zbrojne po 11 września. Oddział marines umocnił pozycje na południe od Kandaharu, ale nie otrzymał rozkazu, by walczyć. Piloci sił lotniczych i marynarki wojennej spisywali się znakomicie, ale prowadzili wojnę z krajem, który nie miał ani lotnictwa, ani obrony przeciwlotniczej. Ich działania przypominały więc tylko wzmożone szkolenia. Do czasu zdobycia Kabulu Stany Zjednoczone straciły prawie dziesięciu ludzi w wyniku wypadków lub postrzelenia przez własnych żołnierzy, ale oprócz Spanna, agenta CIA, nikt nie zginął w walce z talibami lub Al-Kaidą. W Hollywood produkowano coraz więcej filmów wojennych, poświęconych najróżniejszym bataliom - od obrony Alamo, poprzez walki w dolinie Ia Drang, po bitwę w Mogadiszu. Pozostawała jednak świadomość przykrego faktu, że Amerykanie w istocie nie pomścili ataków z 11 września. 
 
W Afganistanie jedynym zwycięzcą był Sojusz Północny. Mimo to w amerykańskiej prasie rozwodzono się nad "rewolucyjnym" sposobem prowadzenia wojny. Upowszechniło się przekonanie, że Stany Zjednoczone są największą potęgą zbrojną w historii świata. Tak wielką, że amerykańscy żołnierze nawet nie musieli walczyć. Wystarczyło raptem wykorzystać najnowocześniejsze bomby, wspierając ubogich mieszkańców rejonów objętych działaniami, a ci uporają się z trudniejszymi sytuacjami na lądzie. Jak Cassius Clay (znany bardziej jako Muhammad Ali) stojący nad Sonnym Listonem, zamroczonym po słynnym ciosie zwanym phantom punch, wielu Amerykanów wołało: "Jesteśmy najpotężniejsi". Afgańczycy, gdy musieli stawić czoła potężnemu najeźdźcy, uciekli się do tradycyjnej taktyki. Około roku 100 p.n.e. Partowie, żyjący wcześniej na stepach i wzbogaceni w wyniku podboju Mezopotamii, najechali Afganistan, by walczyć ze Scytami, ich uboższymi kuzynami, którzy te ziemie zajęli. 
 
Podboju dokonali bez poważniejszych bitew. Prawdopodobnie wszystko odbyło się podobnie jak w czasie kampanii podjętej przez Stany Zjednoczone. Rozdawano więc łapówki, zastraszano i wykorzystywano miejscowe konflikty. Podobnie jak Grecy, Arabowie, Mongołowie, Brytyjczycy i Sowieci, Partowie oczywiście nie zdołali utrzymać władzy nad tym terytorium przez dłuższy czas. Afganistan nigdy nie mógł stawić oporu najeźdźcom, gdyż uniemożliwiała to topografia tego kraju, ale zawsze były tam doskonałe warunki do prowadzenia wojny domowej. Dopiero wtedy, gdy dla najeźdźców stawało się jasne, że nie potrafią się zasymilować ani utrzymać pozytywnej opinii o sobie, zdawali sobie oni sprawę z tego, że tych ziem nie utrzymają. Afgańskie plemiona i grupy etniczne nie tworzyły zwartej struktury państwowej. Najpierw sprawdzały, co mogą zyskać dzięki współpracy z nową potęgą. W epoce nowożytnej jedynie inwazja wojsk radzieckich zmusiła je do zjednoczenia się od samego początku, co pozwoliło na zaciętą i długą walkę aż do skutku. Czynnikiem jednoczącym była świadomość, że komunizm zagraża islamowi. 
 
Talibowie dla większości Afgańczyków nie różnili się od najeźdźców. Błędem byłoby sądzić, że niezwykle rygorystyczny reżim mułłów odpowiadał im bardziej niż jakiemukolwiek innemu narodowi. Ten fundamentalistyczny ruch pasztuński zrodzony na prowincji popierała swego czasu większość mieszkańców Afganistanu, bo widzieli w nim ratunek przed kompletną anarchią. Już w 2001 roku jednak obalenie rządów fanatyków mułły Omara cieszyło mieszkańców miast afgańskich i 60 proc. ludności pochodzenia niepasztuńskiego. Po 11 września pojawiła się nagle osławiona potęga demokracji Nowego wiata, Stany Zjednoczone. Znaczna liczba Afgańczyków gotowa była znów zmienić front. Jak w Myszy, która ryknęła, Afgańczykom o wiele bardziej odpowiadał podbój przez USA niż rządy ich pobratymców, talibów. Ponadto po podboju mogli się spodziewać pomocy w wysokości milionów dolarów i znacznie większych swobód. Bin Laden natomiast wykorzystywał sławę, jaką zyskał dzięki męstwu okazanemu w walce w Afganistanie. 
 
W 1812 roku, podczas odwrotu z Rosji, niedobitki wielkiej armii Napoleona dotarły do Berezyny. Rzeka wydawała się nie do pokonania. Trzy kolumny wojsk rosyjskich otoczyły siły francuskie. Każda była większa od całej armii cesarza Francuzów. Rosjanie jednak z niewiadomych powodów nie nacierali. W tym czasie francuscy inżynierowie wznieśli dwa chybotliwe mosty, które pozwoliły przeprawić się żołnierzom Napoleona. Carl von Clausewitz stwierdził, że Napoleona uratowała jedynie jego sława, a Rosjanie nie uderzyli tylko dlatego, że "nikt nie chciał być przez niego pokonany". Ratunkiem Napoleona okazał się "kapitał, który nagromadził przez wiele lat". Podobnie było pod koniec 2001 roku. Bin Laden, mułła Omar i większość jego dowódców zdołali zbiec, korzystając z paraliżującej sławy zyskanej przez Afganistan w ciągu stuleci. Administracja amerykańska nie chciała ryzykować bitwy, którą mogła przegrać. Najbardziej zaciekli wrogowie Stanów Zjednoczonych wykorzystali czas, kiedy Amerykanie się wahali, i uciekli.   
 
Po obaleniu talibów do Afganistanu przybywało coraz więcej amerykańskich oddziałów. Nieco przeczyło to przekonaniu, że wcześniej nie wysyłano ich z powodów logistycznych. Pierwszego Amerykanina w mundurze Stany Zjednoczone straciły 4 stycznia, kiedy zginął żołnierz sił specjalnych, a ranny został towarzyszący mu agent CIA. Doszło do tego podczas walk ze skłóconymi plemionami pasztuńskimi pod Gardezem. Miesiąc później głośno zrobiło się na temat przerażającej śmierci DannyŐego Pearla, dziennikarza "Wall Street Journal". Prasa nie odmówiła sobie komentarza, że od 11 września zginęło na terenie działań wojennych dziesięciu dziennikarzy, a tylko jeden amerykański żołnierz. Stany Zjednoczone wysłały znacznie wyższą liczbę żołnierzy i straciły ich więcej podczas inwazji na Panamę, zorganizowanej w reakcji na molestowanie żony porucznika marynarki wojennej, niż w Afganistanie, dokąd armia USA została skierowana w odwecie za zabicie trzech tysięcy cywilów na amerykańskiej ziemi. 
  
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną