Kapuściński (...) wielokrotnie podkreślał, że na szczęście jego interesowała ta część świata, co do której urzędnicy, tajni, widni czy dwupłciowi nie mieli nawet pewności, czy w ogóle gdzieś istnieje. Jasne, i sam to wielokrotnie opowiada, że pisał analizy dla wydziału prasy KC i korzystał z szyfrówek.
Dziś niektórzy przyznają się do współpracy z wywiadem PRL (formalnie nienależącym wszak do struktur UB i SB), inni potwierdzają kontakty, ale przekonują, że nie oznaczały one współpracy, a jeszcze inni twierdzą, że ich obecność w aktach jest przypadkowa. I wszyscy przypominają, że w autorytarnym państwie to władza decydowała, komu wydać paszport. Opowiadają przy okazji o innych ówczesnych realiach pracy dziennikarza – zwłaszcza wyjeżdżającego na placówki zagraniczne. A także o swoim ówczesnym podejściu do PRL – jako nie w pełni suwerennego, ale jednak polskiego państwa. Przekonują, że także co rzetelniejsze media oficjalne, często prowadzące subtelną grę z partią i cenzurą, miały swój wkład w kształtowanie świadomości odbiorców. Dowodzą, że granicę kompromisu wyznaczało wówczas nie to, że ktoś rozmawiał z funkcjonariuszami MSW (odmówienie takiej rozmowy oznaczałoby de facto zmianę zawodu) czy pisał ogólnikowe analizy o odwiedzonych krajach, lecz czy nie donosił na kolegów w redakcji, ośrodki emigracyjne, Polonię itd.
Wojciech Giełżyński, wieloletni korespondent zagraniczny m.in. w „Dookoła świata”, tłumaczył w tygodniku „Ozon”: „Wzywali mnie po wyjazdach zagranicznych. Byli to przeważnie pracownicy kontrwywiadu. Chodziło im raczej o raporty polityczne niż o jakieś informacje o ludziach. Do tych rozmów dochodziło w latach 1957–1964.
Reklama