Jeden z najbardziej poruszających wierszy dziewiątego tomu Romana Chojnackiego, "Lekcji przyrody", nosi tytuł "Poznanie". Wiesze mieszkającego w Kanadzie poety to somatyczne relacje z próby poznania: kształtu, książki, obrazu, uczucia, miejsca. Pisze o świecie, który żal byłoby opuszczać. To zbiór-marzennik o zbliżaniu się do miłości, wędrowaniu do domu, jak najpowolniejszym czołganiu się do doliny w długich cieniach. Samoloty, pociągi umożliwiają podróż czasem aż do punktu znieruchomienia, „zdechnięcia horyzontu”.
Dotyk i uśmiech jawią się tu jako podstawowe wartości. Na "Lekcje przyrody" składają się wiersze o docieraniu na dno pamięci, cofaniu się czasu, jego kurczeniu, o miejscach, w których czas dla kogoś płynie – Krakowie, Toronto, Poznaniu, Lesznie. Ojczyznę wita syn marnotrawny, emigrant, tylko ojciec nie czeka. W jednym z wierszy to Bóg zostaje prowadzony w dolinę przez pasterza - „ja” liryczne. Z doświadczenia emigracji wyrastają subtelne nawiązania do Norwida, przywołanie Krasińskiego, pojawiająca się figura Jerusalem. Te wiersze-lekcje chcą znalezienia wiecznego miasta, wiecznych miast, nieważne, jak miałyby się nazywać. Można więc opatrzyć utwory Chojnackiego skojarzeniem: transcendentalne, łaciński źródłosłów tego słowa wiąże się wszak z przekraczaniem. Niewypowiadalny jest tylko ten efekt zniknięcia horyzontu, kogoś z horyzontu, jedynego doświadczenia, które wykracza poza ludzkie poznanie: „Jak opowiedzieć świat który wyparował z ust a tak mało liter w alfabecie?”. Wiele w tym tomiku sygnałów końca, przechodzenia huraganu w szept, mowa o jesieni świata, pojawiają się cyprysy, w kilku lekcjach przędzie się nić, martwieją języki.
Czułość jawi się tu nie tylko jako odzwierciedlenie tkliwości, serdeczności, uczuciowości, ale i umiejętność natychmiastowego reagowania na sygnały z zewnątrz, empatia, jako radość z ciepłego dotyku po powrotach, na lotniskach.
"Lekcje przyrody" to wiersze – lekcje przyrody ożywioneji nieożywionej, albo lepiej: nieżywej lub prawie nieżywej.
Reklama