Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Doktor Aue, Erynie i Holokaust

"Les Bienveillantes" Jonathana Littella - apokaliptyczna wizja ogarniętej wojną Europy.
"Bracia ludzie…" - tak zaczyna swoją książkę "Les Bienveillantes" Jonathan Littell. I jest to genialny początek. Idą w kąt wszystkie “Gallia est omnis divisa…” czy nasze “Ogary poszły w las”. Littell, wcielając się w doktora Maxa Aue, nie mógł bardziej bezpośrednio zwrócić się do czytelników swoich fikcyjnych wspomnień.

I ta metoda bardzo się opłaca. Dzięki niej nieznośnie prowokujące staje się matematyczne, dokonane z niemiecką skrupulatnością, wyliczenie iluż Żydów, Niemców, bolszewików ginęło w każdej minucie wojny. Wyniki podaje nam Aue z dokładnością do drugiego miejsca po przecinku. I tak precyzyjna i osobista jest cała książka. Bite 900 stron drobnego druku - spotkanie z mordercą nawet nie seryjnym, a masowym. Ale Aue okazuje się mordercą szczególnym, mordercą - prawie intelektualistą, oczywiście korzystającym ze swego intelektu w sposób bardzo wybiórczy. Dlatego właśnie może i dziś, w zupełnie innych warunkach, służyć czytelnikom za negatywny i niebanalny przykład.

Akcja książki (która została wyróżniona pod koniec zeszłego roku najważniejszą francuską nagrodą literacką braci Goncourtów) zaczyna się na Wołyniu przeprawą przez Bug. Jest lipiec 1941 roku. Łuck w rękach Niemców jest jedną wielką trupiarnią. Wszędzie rozkładają się zwłoki pomordowanych przez NKWD. Rosjanie przed ucieczką likwidowali więźniów tak samo jak teraz SS Żydów. Max Aue udaje się do Lwowa na rozmowę z Brigadeführerem (jeden z esesmanów dostał ataku szału i trzeba zdać relację dowódcom SS). Przybywa tam dwa dni po zdobyciu miasta. Apokalipsa. Ukraińcy, za przyzwoleniem Niemców, mordują Żydów. Aue jest tylko świadkiem, ale już niedługo przejmie inicjatywę...

Apokalipsa obecna jest na wszystkich stronach tej książki, ale jak klamrą zamyka powieść właśnie apokaliptyczna wizja zmieżdżonego przez aliantów Berlina.

Reklama