1.
Na tym zdjęciu są moi dziadkowie na wakacjach w Chorwacji w 2005 roku, ponad trzydzieści lat przed moimi narodzinami.
Wtedy wszyscy jeździli na wakacje do Chorwacji, więc nie ma tu żadnej sensacji ani niezwykłości. Byli dwójką zagranicznych turystów pośród ośmiu milionów odwiedzających tamtego lata Chorwację. Z tych ośmiu milionów dwa miliony to byli Polacy, więc dziadkowie za każdym razem, na każdym rogu, gdy tylko słyszeli syczący polski język miotający najgorsze obelgi i najbardziej wulgarne przekleństwa z witalnością katiusz, milkli i wreszcie mieli pretekst, żeby ze sobą nie rozmawiać. Tak lawirowali pomiędzy słowami i ciszą, i bywało pewnie, że modlili się laicko, aby opatrzność zesłała im polską rodzinę przy stoliku obok w restauracji lub na portowej promenadzie. Mogli wtedy w ciszy znosić te głośne, proste pretensje i wydumane żądania innych Polaków do swoich żon, mężów, dzieci, kelnerów, kucharzy, recepcjonistów, Chorwatów, Włochów i Niemców, i porozumiewać się tylko skrzywieniami ust i rozszerzaniem oczu.
Na tym zdjęciu on (letnia koszula Springfield, 129 złotych, lniane spodnie, Galeria Mokotów, 199 złotych, sandały HD, sklep Szuz Szop, 299 złotych, torba Dr. Martens, sklep firmowy na Marszałkowskiej, wyprzedaż, 99.90 złotych) obejmuje ją (top na ramiączkach Jackpot, 59.90 złotych, spódniczka no name z second handu na Chmielnej, 35 złotych, klapki w kwiatki H&M, 19,75 złotych, lakier do paznokci Max Factor, sklep Sephora, 30 złotych, okulary przeciwsłoneczne podróbka Armani, uliczne stoisko pod dworcem Śródmieście, 20 złotych) i spoglądają oboje w obiektyw aparatu Canon Power Shot A95 (Media Markt, ul. Ostrobramska, 1135 złotych). To zdjęcie jest jednym z siedmiuset dwudziestu milionów pamiątkowych fotografii, jakie w lecie 2005 roku wykonano w Chorwacji za pomocą pięciu milionów trzystu czternastu tysięcy cyfrówek, z czego milion siedemset sześćdziesiąt trzy tysiące dwieście czterdzieści trzy zdjęcia od razu skasowano, a resztę pokazano znajomym po powrocie.
Na tym zdjęciu są moi dziadkowie na wakacjach w Chorwacji w 2005 roku, ponad trzydzieści lat przed moimi narodzinami.
Wtedy wszyscy jeździli na wakacje do Chorwacji, więc nie ma tu żadnej sensacji ani niezwykłości. Byli dwójką zagranicznych turystów pośród ośmiu milionów odwiedzających tamtego lata Chorwację. Z tych ośmiu milionów dwa miliony to byli Polacy, więc dziadkowie za każdym razem, na każdym rogu, gdy tylko słyszeli syczący polski język miotający najgorsze obelgi i najbardziej wulgarne przekleństwa z witalnością katiusz, milkli i wreszcie mieli pretekst, żeby ze sobą nie rozmawiać. Tak lawirowali pomiędzy słowami i ciszą, i bywało pewnie, że modlili się laicko, aby opatrzność zesłała im polską rodzinę przy stoliku obok w restauracji lub na portowej promenadzie. Mogli wtedy w ciszy znosić te głośne, proste pretensje i wydumane żądania innych Polaków do swoich żon, mężów, dzieci, kelnerów, kucharzy, recepcjonistów, Chorwatów, Włochów i Niemców, i porozumiewać się tylko skrzywieniami ust i rozszerzaniem oczu.
Na tym zdjęciu on (letnia koszula Springfield, 129 złotych, lniane spodnie, Galeria Mokotów, 199 złotych, sandały HD, sklep Szuz Szop, 299 złotych, torba Dr. Martens, sklep firmowy na Marszałkowskiej, wyprzedaż, 99.90 złotych) obejmuje ją (top na ramiączkach Jackpot, 59.90 złotych, spódniczka no name z second handu na Chmielnej, 35 złotych, klapki w kwiatki H&M, 19,75 złotych, lakier do paznokci Max Factor, sklep Sephora, 30 złotych, okulary przeciwsłoneczne podróbka Armani, uliczne stoisko pod dworcem Śródmieście, 20 złotych) i spoglądają oboje w obiektyw aparatu Canon Power Shot A95 (Media Markt, ul. Ostrobramska, 1135 złotych). To zdjęcie jest jednym z siedmiuset dwudziestu milionów pamiątkowych fotografii, jakie w lecie 2005 roku wykonano w Chorwacji za pomocą pięciu milionów trzystu czternastu tysięcy cyfrówek, z czego milion siedemset sześćdziesiąt trzy tysiące dwieście czterdzieści trzy zdjęcia od razu skasowano, a resztę pokazano znajomym po powrocie.