Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Miss Auschwitz

Czy charakterystyczne dlanaszej epoki przekonanie, że ładnych śmierć nie tyka, ma sens?

W ostatnim numerze „Dekady Literackiej” krytycy zastanawiają się nad fenomenem prozy „drugiej linii”, czyniąc przy tym wiele wysiłków, żeby określenie to nie brzmiało deprecjonująco (co udało się, choć z trudem). Padają nazwiska autorów takich jak Miłka Malzahn, Tomasz Białkowski czy Adam Ubertowski, obecnych raczej tylko w świadomości literackiej, jako osoby zajmujące się literaturą profesjonalnie. Podobnych rozmów o niedocenionych polskiej sceny literackiej jest mnóstwo. Ciekawe, że nawet kiedy w ramach przedwiosennych porządków specjaliści odkurzają półki z książkami, by sprawdzić, czy przypadkiem obieg masowy nie zaprzepaścił jakichś literackich pereł, dorobek tak utalentowanej autorki jak Zyta Rudzka otacza się milczeniem.

Jej najnowsza powieść „Ślicznotka doktora Jozefa” potwierdza bowiem pisarską rangę Rudzkiej: to chyba najlepsza rzecz, jaką dotychczas napisała. Z poprzednimi jej książkami, takimi jak „Uczty i głody” czy „Pałac cezarów”, łączy ją nienachalna poetyckość. Przykład (jeden z wielu) to ciągle powracające wspomnienie czereśni, przywoływane przez pensjonariuszy sennego, letniego pensjonatu spokojnej starości, w którym rozgrywa się akcja; refreniczność podkreśla swoistą „bezczasowość” miejsca, w którym dożywają oni swoich ostatnich chwil.

Sama opowieść nie wydaje się stosować do zasad chronologii. Dni są do siebie bliźniaczo podobne, a wzmagający się upał powoduje, że nawet narracja – urywana, fragmentaryczna – wydaje się coraz głębiej pogrążać w demencji. Starcy gromadzący się codziennie przy tych samych stołach, nad tymi samymi ohydnymi papkami, opowiadający w kółko te same historie, ukrywający swe wszystkim wiadome fizjologiczne niedomagania, to obraz oczywisty i banalny.

Reklama