Richard Burton, który grał z Clintem Eastwoodem w „Tylko dla orłów”, powiedział o koledze, że jest pogrążony w „dynamicznym letargu”. Na ekranie sprawia wrażenie, że nigdy mu się nie śpieszy, nawet w filmie akcji, ale i tak zawsze osiąga zamierzony cel. Eastwood to w dzisiejszym kinie jedno z największych nazwisk. Jak pisze brytyjski dziennikarz Douglas Thompson, autor ukazującej się właśnie u nas biografii „Clint Eastwood. Człowiek wart miliard dolarów”: „Od prawie czterdziestu lat Clint Eastwood jest filmowym symbolem pewnego typu męskości; działającego w pojedynkę rewolwerowca, który przybywa do miasteczka, żeby dokonać zemsty; patrzącego spod zmrużonych powiek gliniarza, który ignoruje biurokratyczne procedury, żeby wymierzyć sprawiedliwość; starzejącego się agenta ochrony, który walczy z wiekiem i wspomnieniami, żeby wywiązać się ze swoich obowiązków... To kowboj minimalista, który może przynieść ci szczęście. Albo nieszczęście. Ktoś, kto sprawi, że będziesz miał dobry dzień”.
Ostatnie zdanie nawiązuje do słynnej kwestii, którą wypowiadał Clint jako inspektor Callahan: „Niech to będzie mój dobry dzień”. I z reguły był to jego dobry dzień, czego nie mogli powiedzieć rozmaici przestępcy i zwyrodnialcy, dla których „Brudny Harry” nie miał litości. To już był Clint Eastwood zwycięzca, tymczasem jego życiorys mógłby stanowić kanwę scenariusza filmu o silnym facecie, który sam dochodzi na szczyty. Po latach, już syty sławy, mógł o sobie powiedzieć: „Zapracowałem na każdy okruch chleba, który zjadłem. Zawsze jednak czułem, że mam przed sobą przyszłość. Nie wydaje mi się, żebym miał kolosalne mniemanie o sobie. Tylko głupotę, upór, przeczucie czy co tam daje człowiekowi nadzieję. Poczucie, że trzeba przetrwać”.
W książce wypowiadają się artyści, którzy z Clintem współpracowali, i wszyscy mówią o jego profesjonalizmie, solidności i skromności. „Jako aktor strzela i trafia w dziesiątkę – podsumowuje Thompson. – Jako reżyser znany jest z tego, że kończy filmy przed terminem i nie wykorzystuje całego budżetu... rzadko udziela wywiadów, a jeśli już – niemal wyłącznie po to, żeby promować swoje filmy. Nawet gdy rozmawia z dziennikarzami, to jako człowiek skromny wypowiada się oszczędnie, z namysłem”.
Ponoć najszczęśliwszy jest przy pianinie: uwielbia bluesa, pisze muzykę do filmów, sam ją wykonuje.
Naprawdę nadzwyczajny kowboj. A kiedy zsiadł z konia, okazało się, że jest świetnym reżyserem. Właśnie mamy w kinach dwa jego ostatnie filmy (stanowiące całość): „Sztandar chwały” i „Listy z Iwo Jima”. Warto przeczytać książkę i wybrać się do kina. Kolejność może być zresztą odwrotna.
Douglas Thompson, Clint Eastwood. Człowiek wart miliard dolarów, przeł. Magdalena Słysz, Świat Książki, Warszawa 2007, s. 222
- Przeczytaj fragment książki
- Kup ksiażkę w merlin.pl