Zapewne najbardziej nieoczekiwanym „członkiem fanklubu Coca-Coli” był marszałek Żukow, chyba główny architekt sowieckiego zwycięstwa i dowódca armii, która wkroczyła do Berlina. Żukow był zresztą jednym z nielicznych przywódców ZSRS, który odważał się czasem sprzeciwić Stalinowi. Ten zresztą wyraźnie go nie cierpiał i obawiał się jego popularności i niekwestionowanej odwagi.
W czasie negocjacji, jakie toczyły się po wojnie między aliantami a komunistami na temat podziału Niemiec, Eisenhower poczęstował kiedyś Żukowa Colą. Marszałkowi bardzo zasmakowała i szybko się przyzwyczaił. Pojawił się jednak problem — nie wypadało, by sowiecki przywódca tak otwarcie okazywał sympatię do czegoś, co uchodzi za symbol amerykańskich wartości, zwłaszcza że wymuszona wojenna współpraca między sojusznikami szybko przekształcała się w ostrą rywalizację. Żukow nie chciał jednak porzucać swych świeżej daty przyzwyczajeń i zaproponował rozwiązanie — czy nie dałoby się robić, specjalnie dla niego, bezbarwnej Coli? W ten sposób mógłby udawać, że pije wódkę, a to wszak u Rosjan rzecz normalna. Prośba Żukowa z osobistą rekomendacją prezydenta Trumana trafiła do centrali koncernu w Atlancie. Firmowe laboratorium stanęło na wysokości zadania i wyłącznie na użytek marszałka Żukowa ruszyła produkcja bezbarwnej Coca-Coli, którą dostarczano do sowieckiego dowództwa w cylindrycznych butelkach zamykanych białym kapslem i z czerwoną pięcioramienną gwiazdą na etykiecie.
W roku 1948 złudzenia, że z pomocą dopiero co utworzonej ONZ uda się zbudować nowy świat, legły w gruzach. Totalitarny ZSRS przestał ukrywać żądzę pełnej dominacji nad światem. Rozpoczęła się sowiecka blokada Berlina Zachodniego, niewielkiego i samotnego przyczółka demokracji w zawłaszczonej przez komunistów Europie Środkowej i Wschodniej.