Jak przystało na prawdziwą, aktywną wiedźmę, w swojej leśnej chatce Arina warzyła jakieś ziele. Stała przy rosyjskim piecu z uchwytem do garnka (nad mosiężnym kociołkiem unosiły się kłęby zielonej pary) i mamrotała:
Janowiec, trzmieliny wiele
Garść piasku ze zbocza
Wrzosu pęk i zięby szkielet
Ropa z wrzodu broczy...
Ja i Edgar stanęliśmy w drzwiach, a wiedźma, stojąc tyłem do nas, potrząsała kociołkiem i mówiła:
Znów janowiec i trzmielina
Ze trzy orle pióra...
Edgar odchrząknął i dokończył:
Aceton, kefiru krztyna
Dwie rózgi niedługie?
Arina podskoczyła, jakby zaskoczona i zawołała:
- O matko kochana!
Zabrzmiało to bardzo naturalnie, ale coś mi się wydawało, że nasza wizyta nie była dla gospodyni zaskoczeniem.