Eustachy Rylski przyśpieszył. Jeszcze do niedawna musieliśmy długo czekać na każde jego nowe dzieło, tymczasem trafiająca właśnie do księgarń „Wyspa” to już trzecia książka (po „Człowieku w cieniu” i „Warunku”) w ciągu ostatnich trzech lat. Może Rylski po przekroczeniu sześćdziesiątki uznał, że czasu pozostało mniej, a historii do opowiedzenia wciąż więcej? Jednocześnie pisarz, zawsze chwalony za znakomity styl, wciąż doskonali swój język, stając się już klasykiem.
Najdoskonalej wypowiada się w dłuższych opowiadaniach, stąd nasuwające się porównania do Jarosława Iwaszkiewicza, ale nie wydaje się, by Rylskiemu zależało na takich akurat komplementach krytyków. On chce pisać jak Rylski i robi to naprawdę po mistrzowsku. Z rozmysłem używa krótkich, zwartych zdań, w których każdy wyraz jest na swoim miejscu, i w których nic już zmienić się nie da; gdyby dołożyć tam choćby najmniejszą partykułę, cała misterna kompozycja ległaby w gruzach. Oto przykładowe zdanie-akapit rozpoczynające opowiadanie „Dworski zapach”: „Młodość, uroda i zdrowie śniły mu się tej nocy po raz ostatni”. Jednocześnie ta pozornie ascetyczna proza obfituje w zmysłowe opisy bohaterów, charakteryzowanych za pomocą kilku precyzyjnych zdań. Rylski, w odróżnieniu od większości współczesnych autorów, nie unika opisów przyrody. Zwłaszcza kiedy na jej tle przedstawia duchowe rozterki swych bohaterów. Dialog dwóch księży przedstawiony w opowiadaniu „Wyspa” toczy się pod słońcem południa: „Żaden podmuch nie szeleścił, nieliczne zwierzęta zapadły się pod ziemię. Ptaki umilkły.