"Nowy kwiat cesarza” Ignacego Karpowicza to trzecia z kolei książka autora dwóch, dobrze przyjętych przez czytelników, bardzo ciepło powitanych powieści: „Niehalo” i „Cud”. Tak jak one – napisana żywo i z talentem, a jednocześnie pozbawiona spajającej problematyki. Ni to opowieść, ni to reportaż z podróży do Etiopii.
Autor robi, co może: opowiada piękne bajki, chwali się licznymi trudnościami, jakie musiał pokonać, i błyszczy erudycją. Czasami wątpliwą, na przykład Arthur Rimbaud nie „dokonał życia” w Etiopii, zmarł trochę bardziej banalnie w Marsylii. Otrzymujemy też koktajl odwołań do wielkich poprzedników, pisarzy-podróżników: oczywiście z Kapuścińskim na czele. Tylko że autor „Cesarza” pojechał do Etiopii, by studiować poważne problemy polityczne świata, które jak w soczewce skupiły się w opowieściach byłych sług obalonego władcy. A jego opis kultu władzy i metod rządzenia mówił niejedno o Polsce późnego Gierka, która cierpiała na biurokratyczną ślepotę i brak rozeznania rzeczywistości. I o wszystkich reżimach świata, które chcą, by je kochano.
Z kolei Andrzej Bobkowski podczas wyprawy rowerowej po Francji w 1940 r. zobaczył oznaki bezradności Europy, kornie kapitulującej przed siłą. A Zbigniew Herbert studiował wielkie tradycje, wierząc, że uda się z nich odbudować poczucie sensu i ciągłości. Nawet jak się pojedzie w to samo miejsce, na to samo nie wychodzi. Ignacy Karpowicz pojechał, bo lubi. Bardzo to pięknie, bo opowieść o tym, jak się męczył, bo nie lubi, to byłby stanowczo zły pomysł.