Zadzwonił dzwonek, z gmachu zaczęli wysypywać się młodsi uczniowie. Nad gromadką dziewcząt wypłynął również czarny kapelusz Modesty. Zobaczyła jego i vauxhalla, najpierw chciała skręcić w przeciwną stronę, potem przejść przez ulicę, w końcu jednak podeszła prędkim, drapieżnym krokiem, z wściekłą miną.
- Mówiłam: koło teatru, a nie tu! Wstyd mi pan przynosi, cholera jasna!
- To niech pani wskakuje szybko.
Trzasnęła drzwiami, naokoło rozległa się owacja, śmiech i bicie brawa przypatrujących się dziewczyn. Fabian ruszył, jechali wolno aleją w kierunku kościoła.
- Zawsze, kiedy się spotykamy, najpierw na siebie krzyczymy, dopiero potem rozmawiamy.
- Proszę, to są pańskie pieniądze. Rozmawiać nie mamy o czym. Proszę mnie zawieźć do domu.
- Ale ja nie przyjmę żadnych pieniędzy, niech mi pani zabiera ten papier. To pewnie cała pani pensja.
- Co pana obchodzi moja pensja!
Jeździli tak w kółko: Kościuszki, Mickiewicza, ulicą Widok i Zdrojową, później Traugutta i Warzelnianą naokoło parku, a nowiutka, szeleszcząca, brązowa pięćsetka z górnikiem przefruwała z jednych kolan na drugie kolana i z powrotem.
Wreszcie Fabian zatrzymał samochód koło poczty.
- A może by tak oddała mi pani ten dług.