Fragment książki "Magdalena córka Kossaka. Wspomnienia o Magdalenie Samozwaniec"
KRYSTYNA MARIA ŚWITAJ
Magdalenę poznałam przez siostrę mojej mamy - Mariannę. Ta luźna znajomość z czasem przerodziła się w przyjaźń i trwała nieprzerwanie do jej śmierci. Lubiłam ją, chociaż drażniło mnie jej bałaganiarstwo. W domu wszędzie rozrzucone były jej rzeczy: ubrania, bielizna, kapelusze, rękawiczki. Wszędzie walały się luźne zapisane kartki, których ciągle szukała. Wiem, że nie była to jej wina, takie już miała usposobienie, ale drażniło mnie to. Wystarczy zerknąć na jej notatnik -jeden wielki chaos...
Magdalena nie była złośliwa, przynajmniej ja ani mój mąż [Edward Świtaj] tego nie doświadczyliśmy. Czytałam kilka jej książek, faktycznie nie są one pozbawione uszczypliwych komentarzy, może ta jej złośliwość uaktywniała się w pisaniu?... Nigdy też się nie wywyższała. ZAWSZE BYŁA SOBĄ!
To jej ciągłe „bycie sobą" przysparzało jej wrogów... Mówiła dużo i często, najpierw coś palnęła, a dopiero później pomyślała. Nie znała słowa „wróg" - pod tym względem była strasznie naiwna. Wszystkich traktowała przyjaźnie. Ufała ludziom i gdyby nie to, że otaczali ją przyjaciele, którzy potrafili ją chronić, to nie raz jej wywody mogłyby się dla niej źle skończyć... To przez swój „niewyparzony język" w latach pięćdziesiątych miała problemy z otrzymaniem paszportu! I mimo że nigdy nie interesowała się polityką, to była na cenzurowanym. Trwało to dobrych kilka lat, dopiero kiedy premierem został mąż Niny Andrycz, Magdalena mogła ponownie wyjeżdżać za granicę...
Wielu ludzi pyta mnie dzisiaj, czy Magdalena Samozwaniec plotkowała. Zastanawiałam się nad tym wielokrotnie, bo nie mam jednoznacznej odpowiedzi. Jeśli plotkowała, to zawsze na wesoło. Takie już miała usposobienie.