Książki

Kolorowa legenda Tyrmanda

Samotny jeździec na Dzikim Wschodzie.

Legenda Leopolda Tyrmanda (1920 - 1985) jest kolorowa, jak jego skarpetki i krawaty. Wszystkie jej barwy usiłuje - dodajmy: z powodzeniem - pokazać Mariusz Urbanek w książce „Zły Tyrmand" (Wydawnictwo „Iskry"). Książka złożona z kilkudziesięciu rozmów ze znajomymi i przyjaciółmi Tyrmanda, od czasów wileńskich („Komsomolskaja Prawda") aż po USA („The New Yorker") pokazuje różne twarze autora „Złego". Z jednej strony padają określenia pejoratywne: pozer, spryciarz, który przetrwał od zaczadzenia komunizmem do własnego instytutu w USA, biedak i skąpiec, kobieciarz, przez wiele lat pozbawiony uczuć rodzinnych, pozer („Bufon. Ale czasami za nim tęsknię" - pisał Stefan Kisielewski, bliski przyjaciel bohatera książki.), hochsztapler, promotor jazzu, nie mający pojęcia o muzyce, Katolik, Żyd, megaloman, egocentryk i Bóg wie kto jeszcze.

Z drugiej strony - pisarz, autor „Złego", którym moje pokolenie zaczytywało się na studiach, „Dziennika 1954", który wówczas nie mógł się ukazać, a dziś mówi dużo o tamtych latach, człowiek wierny swoim przekonaniom, zdecydowany antykomunista, dysydent (ale ostrożny - swoje poglądy sygnalizował raczej przy pomocy gestów, stroju, zainteresowania muzyką amerykańską), popularyzator Ameryki i zachodniego, burżuazyjnego stylu życia w ponurej szarzyźnie PRL, konsekwentny konserwatysta, „reakcjonista", jak mówili komuniści, który po wyjeździe do USA znalazł się na dalekim - jak na stosunki amerykańskie - prawym skrzydle, dziennikarz i publicysta polityczny, człowiek sukcesu, który trafił do elitarnego amerykańskiego tygodnika „The New Yorker", człowiek, który się komuchom nie kłaniał.

Sedno legendy Tyrmanda streszcza Urbanek następująco: „Kisiel sądzi, że w całej Europie wschodniej nie było drugiego takiego człowieka jak Tyrmand. Który siedziałby w tej swojej YMCE, demonstrował, że ma komunistów i ich ustrój w dupie, i nie dawał się wyrzucić".
Wielu porównuje Tyrmanda do jego przyjaciela, Stefana Kisielewskiego. To samotni jeźdźcy na Dzikim Wschodzie.

„Był wspaniały wewnętrznie - uważa Agnieszka Osiecka - ale jemu zależało, by być wspaniałym także na zewnątrz. Chciał być zauważany i podziwiany. Stąd te jego pozy, stroje i sztuczny język, który jednocześnie był demonstracją polityczną."

Świetną skądinąd książkę Mariusza Urbanka można czytać po prostu, jako „książkę o Tyrmandzie", albo jako przyczynek do powstawania legendy. Na naszych oczach powstają legendy z czasów PRL. Filmy Barei, które przed 1989 rokiem mało kto uważał za arcydzieła, dziś okazują się kultowe, a Leopold Tyrmand - barwna postać z pogranicza kultur, narodów, cywilizacji, religii, gatunków sztuki i mediów, ale w żadnym wypadku wieszcz - wyrasta na osobistość pomnikową. Tyrmand nie tylko napisał swoje książki, ale także kreował swoje życie.
 

Mariusz Urbanek, Zły Tyrmand, wyd. Iskry, maj 2007, s.284
 

  

Reklama

Czytaj także

null
Sport

Kryzys Igi: jak głęboki? Wersje zdarzeń są dwie. Po długiej przerwie Polka wraca na kort

Iga Świątek wraca na korty po dwumiesięcznym niebycie na prestiżowy turniej mistrzyń. Towarzyszy jej nowy belgijski trener, lecz przede wszystkim pytania: co się stało i jak ta nieobecność z własnego wyboru jej się przysłużyła?

Marcin Piątek
02.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną