Tytuł książki Sofiji Andruchowycz może sugerować, że stawia sobie ona za cel demaskację ukrytej przemocy w związkach damsko - męskich. Skoro „Kobiety ich mężczyzn", to płeć piękna byłaby podporządkowana tej drugiej, chociaż z drugiej strony to mężczyźni byliby „ich", kobiet... Na szczęście wystarczy przeczytać choć jedno opowiadanie (a Andruchowycz czyta się lekko i naprawdę przyjemnie), by przekonać się, że dzieło młodej ukraińskiej pisarki nie poddaje się tego typu redukcji. Zamiast nadmiernego epatowania „babskością" i niestrudzonego szturmowania ostatnich szańców patriarchatu uprawia ona ten szczęśliwy rodzaj literatury, którego ewentualne przesłanie nie próbuje zagłuszać przyjemności i różnorodności lektury.
W dwóch, znacznie od siebie oddalonych miejscach „Kobiet ich mężczyzn" pojawia się ten sam obraz: „Lustro było wielkie, ale Fritz - większy i dlatego cały się w nim nie mieścił"; „Nie mieściła się w wąskim lustrze opartym o ścianę, nawet wtedy gdy odwracała się bokiem". Niewielka książka Andruchowycz zawierająca krótkie (nawet siedmiostronicowe) formy, napisana oszczędnym, często wręcz lakonicznym językiem, nie mieści się w żadnym z luster, przed jakimi stawiają ją nasze czytelnicze przyzwyczajenia. Zawsze coś „wystaje", zwraca uwagę, a nieraz zupełnie zaskakuje - jak na przykład trup kochanki mężczyznę wchodzącego do własnej łazienki. Pełna czarnego humoru historia jego dalszych poczynań nie chce być kryminałem i pod piórem Andruchowycz przeistacza się w alegorię naszego stosunku do ciała. Z podobną zmianą mamy do czynienia w metaforycznym zakończeniu prościusieńkiej opowieści o wycieczkach rowerowych dwóch przyjaciółek. Albo w mrocznej historii uprowadzania naiwnej dziewczyny, w którym uwagę zwracają przede wszystkim piękne metafory i pierwszorzędny komizm. Natomiast w najdłuższym (i chyba najlepszym w zbiorze) opowiadaniu „Czerwone z białymi kwiatami" spod satyrycznej, a zarazem autoironicznej relacji z pobytu stypendialnego dla młodych literatów prześwitują oniryczne, hipnotyzujące obrazy przywołujące na myśl Schulza - pisarza, jak sądzę, niezwykle dla Andruchowycz ważnego. Jej poetycką prozę wydaje się otulać bardzo podobny melancholijny nastrój nieśpiesznego zapadania w drzemkę. Raz po raz jednak jesteśmy z niej wybudzani - jak na przykład wtedy, gdy nie lękając się happy endu przemienia Andruchowycz środowiskowe opowiadanie o babci klozetowej w piękną, choć wolną od taniego sentymentalizmu, historię miłosną.
By powrócić do zastanawiającej repetycji lustrzanej metafory: powtarzanie w niezwiązanych z sobą opowiadaniach tych samych lub bardzo do siebie podobnych motywów i obrazów jest jednym z najważniejszych chwytów „Kobiet ich mężczyzn". Nie mam tu na myśli wyłącznie tego, że co drugi bohater porównywany jest do „anioła", uwielbia lustra, a w chwilach depresji marzy o wzięciu długiego prysznica. Chodzi mi na przykład o to, że gdy bohaterki dwóch różnych opowiadań przesiadują na parapecie, to „kasztan za oknem chce dotykać" i jedną, i drugą; o to, że papiery obciążające bohaterkę drugiego opowiadania oraz majteczki demaskujące bohatera tekstu ostatniego tak samo „żałośnie zwisają na gałęzi drzewa"; że gdy w dwóch innych momentach książki wiszą na niej jeszcze dwie inne rzeczy, to wprzęgnięte zostają one w identyczne niewybredne porównanie: „Z gałęzi jak smarki zwisają gałęzie mgły", „strzęp tkaniny zwisa z gałęzi niczym odrażający smark". Jak sądzę, nie mamy tu do czynienia z pisarską niedbałością i bałaganiarstwem, ale z zaproszeniem uważnego czytelnika do gry. Ta zaś sprawiać może mnóstwo frajdy, gdyż Andruchowycz bardzo umiejętnie wykorzystuje spięcia porzuconych przez siebie tu i ówdzie fragmentów. Choćby przez proste stopniowanie: jeśli w trzech różnych opowiadaniach tomu pojawia się motyw białych kafli podłogowych, to za pierwszym razem będą one sterylnie wręcz czyste, za drugim - zapaćkane smugami brudu, a za trzecim w końcu - krwią. Jeżeli zaś będziemy czytać o świniach, to najpierw natkniemy się na obraz obcinania nóżek świnki morskiej, potem - na świniobicie, w końcu - na porównanie do świni ćwiartowanego trupa kobiety.
Co do świń, nie dajmy sobie niczego podłożyć. Chociaż opowiadane historie mogą wydawać się zupełnie nieprawdopodobne, mają one całkiem sporo punktów wspólnych nie tylko z sobą nawzajem, ale także z problemami tak zwanego przeciętnego czytelnika. Nie o eksponowanie niezwykłości w nich chodzi, ale o zawiązanie swego rodzaju relacji składniowych.
Co do tych ostatnich, nie szukajmy u Sofiji Andruchowycz związków rządu i przynależności. Nie tylko gramatycznie, ale przede wszystkim ideowo „Kobiety ich mężczyzn" są przykładem związku zgody: mądra proza ukraińskiej pisarki uczy spojrzenia trzeźwego i ironicznego, nie omijającego tego, co nietypowe i niezrozumiałe, a zarazem nie rezygnującego z siebie i z własnej wrażliwości - dzięki czemu, wbrew wszelkim przeszkodom, spojrzenie to cudownie godzi się ze światem.
Piotr Bogalecki, FA-art
- Przeczytaj fragment książki
- Kup książkę w merlin.pl