Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Kronika historii całkiem (nie)zwyczajnych

Mozaika postaci, miejsc i czasów.

Istnieją zapewne dwa sposoby na czytanie prozy Tarasa Prochaśki: pierwszy, z uwagą wychwytujący każdą z kilkuset opowieści, wraz z pozorną absurdalnością wydarzeń, oraz drugi (któremu zdecydowanie łatwiej ulec) będący doświadczeniem chwilowym, epifanijnym i... zdecydowanie za krótkim. W tym ostatnim przypadku nieodzowna staje się ponowna (i ponowna) lektura najnowszej książki ukraińskiego pisarza. Umykają okruchy sytuacji wraz z zapełniającymi je postaciami, które przemykają obok po to, by chwilę później stać się bohaterami innej opowieści... Wszystkie te ogniwa łańcucha łączy, wydawałoby się że bezdenna, wyobraźnia narratora - gawędziarza.

W centrum historii z pierwszej części książki znajdują się losy rodziny Prochaśków z czasów sowieckich; bez względu na to, czy bohaterami poszczególnych historii są dziadek, wujek, ciocia czy sam autor, szybko orientujemy się, że to nie „prawda" pamięci jest najważniejsza. Domyślamy się, że obcujemy z pamięcią niepełną, którą łata surrealistyczno - groteskowa wyobraźnia autora. Łatwo w tym miejscu o porównania do prozy Haška czy Hrabala. I łatwo o przeoczenie, że w istocie prawdziwa okazuje się przemijalność wszystkich i wszystkiego. Między wersami znajdujemy także zapowiedź śmierci samego narratora. Całkiem zabawną i absurdalną historię o przypinaniu agrafek do kołnierzyków pijanych studentek poprzedza lapidarny wtręt o zmarłym z nadmiaru alkoholu koledze.

Wartość tej prozy ujawnia się właśnie w takich zderzeniach: w prostocie i humorze opisu tkwi niebezpieczeństwo pominięcia pozornie tylko nieznaczącego fragmentu. Stąd mozaika postaci, przedmiotów, miejsc i czasów, mimo że tak przecież przypadkowa, objawia swoją wagę w najmniejszym szczególe, w owej „niewydłubanej ze zbyt mocnej łupiny połówki orzecha". Najważniejsze okazuje się bowiem „nieoddzielanie codziennego życia od codziennej literatury". W codzienność tej literatury, podobnie jak u Marcela Prousta, wpisane zostaje wszystkie sześć zmysłów. Nie zaskakuje więc nagły przeskok czasowy, któremu towarzyszy „wspomnienie" smaku dzikiej czereśni kończące jeden wątek opowieści i rozpoczynające następny, a także zapach zielonej kawy, który łączy dwie, zupełnie odrębne, historie. Ale to także specyfika języka Prochaśkowego, utkanego z koralików słów nanizanych na sznurek myśli. Dlatego język ten, pełen powtórzeń, sprawia, iż tylko pozornie zdaje się nam szczebiotem dziecięcym; w gruncie rzeczy stanowi o przywileju starego wyjadacza-gawędziarza, który wie, że najważniejsze jest mówienie do kogoś i, przede wszystkim, dla kogoś.

Czasami, zanim się domyślimy reszty opowieści, musimy poczekać na „ostatnie zdanie", o którym wspomina narrator drugiej części książki, bardziej osobistej i pozornie pozbawionej owego swobodnego strumienia świadomości z części pierwszej. Część ta zatytułowana Jak przestałem być pisarzem przynosi rozważania o tym, co w poprzednich opowieściach stanowiło formę opisu. Oto autor pisze o pamięci, pragnieniu „tu i teraz", które w gruncie rzeczy okazuje się melancholijną tęsknotą za tym, co utracone, a może nawet - nigdy nie doświadczone: oto, co tak naprawdę buduje to, co literackie. Największym zaś wrogiem pamięci okazuje się samotność, gdyż tylko w czyjejś obecności można tworzyć owe niekończące się gawędy.

W rozdziale zamykającym powieść (w gawędach, odcinkach) znajdujemy ukraińskiego pisarza, samotnie przemierzającego Kraków, który wyznaje, iż nie czuje „żadnej radości z powodu tych wszystkich miejskich doznań". Być może to nawet nie sprawa rodzinnego Iwano-Frankiwska (dawnego Stanisławowa), ale właśnie oderwania od możliwości mówienia do i dla kogoś. W ten sposób rodzi się literatura. I następna opowieść. Oto następny paradoks tej książki: nawet jeśli obcujemy z końcem pojedynczej historii, nie pozwalamy sobie na myśl, iż sama powieść dobiegnie kresu. Niby mimochodem, ale jednak, ona się kończy. A przecież - z tego można by zrobić jeszcze kilkadziesiąt następnych opowieści...

Dominika Krzemień / FA-art 

 

Taras Prochaśko, Z tego można zrobić kilka opowieści, tłum. Renata Rusnak Wydawnictwo Czarne 2007. 

 

  
 

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną