Nad brzegiem zimnego morza przycupnęło Miasto.
Rodziło się - jak większość miast - niemal niedostrzegalnie. Niepewnie i zrazu jakby od niechcenia: jedna czy dwie chylące się chałupy - bezbronne i wydane na pastwę wichury, przewalających się sztormów; łódź nieporadnie sklecona i po powrocie z łowiska wyciągana na jasny piasek, daleko od linii brzegu, tak by woda nie pochwyciła jej żarłocznie; szamotanie się w sieci pierwszej złowionej ryby.
Tak. To mogło stanowić zapowiedź Miasta.
Chociaż niewykluczone, że zaczęło się Ono jeszcze wcześniej. Kto wie, czy wszystko nie zostało przesądzone raz na zawsze w chwili, kiedy czyjeś uważne spojrzenie jęło przeradzać się w przekonanie i dojrzałą pewność, że właśnie TO miejsce jest odpowiednie, lepsze od większości innych, widzianych przez całe dotychczasowe życie. Że warto pozostać tu dłużej, cokolwiek owo „dłużej" miałoby oznaczać.
Jednak wszystko mogło było się zacząć i zdarzyć bez tej pewności. U początków Miasta mogło wszak lec zwykłe znużenie, zniechęcenie tak wielkie, że niepodobnym stało się pójście gdziekolwiek dalej: zmęczone oczy zmęczonego człowieka nie próbowały nawet znaleźć cokolwiek, co mogłoby stanowić uzasadnienie takiego wyboru. Znużenie zadecydowało jak ślepy los, bez rozstrzygania wszystkich za i przeciw.
To wielce prawdopodobne, że miasta rodzą się z takich właśnie spojrzeń, bo tak naprawdę jedynie spojrzenia maja w sobie moc wystarczającą do tego, aby zakładać miasta, potem wznosić mury, obwarowywać puste miejsca w twierdze, zaludniać wąskie strumyki uliczek plaśnięciami kroków. Same jednak rozpływają się bezpowrotnie, co najwyżej żyjąc jakiś czas kruchym życiem wspomnienia. Lecz kiedy odejdą, nikt o ich nie pamięta.