Nagle wszyscy zamieramy. Słyszymy szczęk otwieranego zamka od środka pod ósemką. Otwierają się drzwi i ukazuje się w nich Marzanna. Oj, jak ubrana, jak ubrana. Dzisiaj obciśle, bardzo do ciała, spodnie i koszulka ściśle tak przylega, tak opina, tak jakby właściwie nie było tych spodni i tej koszulki. Tak się wszystko rysuje, tak rysuje! I Proporcje, te Proporcje tak zaznaczone, tak wyraźnie pokazane. Ach, cóż to za Proporcje! Ach, cóż to za Kształty! Stoimy tak nieruchomo. Przestaliśmy przestępować z nogi na nogę, Poseł i Minister nie wyłamuje sobie palców. Stoimy i patrzymy. Wstrzymaliśmy oddechy. Cisza, że gdyby mucha latała, toby ją było słychać.
A żaden z nas nie wykrztusił nawet z siebie zwykłego „dzień dobry". Żaden nie chce się pierwszy wychylić, że niby pokaże się, że taki grzeczny, dobrze wychowany. Nikt nie chce się ośmieszyć przed kolegami.
Więc stoimy i się wpatrujemy, bo oczy nam wychodzą pod wpływem Ciśnienia coraz bardziej z orbit. Ale poza tym to cisza i nieruchomość. Jak makiem zasiał!
A Marzanna powoli zamyka drzwi, odwrócona do nas tyłem! Tyłem! I znowu te Kształty! Jeszcze bardziej te Kształty. Bo z tyłu to dopiero są Kształty! I te Proporcje! I przekręca jeden zamek, potem pochyla się i przekręca zamek na dole. I pochyla się, pochyla się, pochyla się! Tyłem się pochyla! A jak tyłem się pochyla, to dopiero są Kształty!
Ja nie wiem, no nie wiem sam, jak to się właściwie stało, jak się zadziało. No, nie wiem, no, jakoś tak, ale chyba procesor się przeciążył, nie potrafię tego wytłumaczyć. Ale te Kształty, te Proporcje i Ciśnienie takie, że coraz trudniej oddychać i coraz trudniej zapanować, poskromić się! I usta same mi się jakoś tak ułożyły, w taki kształt, że kilka cmoknięć mi się wyrwało z nich.