Wydaje się, że D.A.F. de Sade na dobre zagościł w języku potocznym i świadomości zbiorowej społeczeństw nowoczesnych. Niedźwiedzia przysługa, jaką uczyniła gorliwemu markizowi popkultura, obsadzając go w roli wyuzdanego potwora, polegała przede wszystkim na zupełnej ignorancji jego osiągnięć filozoficznych i psychologicznych. Lektura książki Bogadana Banasiaka „Integralna potworność" stawia na nowo problem, o którym wielu z nas wolałoby zapomnieć. Mianowicie Sade to „nasz bliźni" (parafrazując tytuł głośnej książki Pierra Klossowskiego „Sade mój bliźni").
Ten najbardziej znienawidzony i poddany represjom myśliciel XVIII wieku to ojciec założyciel kondycji ponowoczesnej, w której tkwimy po uszy. Nietzsche i Freud „nie byliby możliwi" bez Sade'a. Warto o tym pamiętać sięgając po monumentalną pracę Banasiaka, który zadał sobie niebagatelny trud przebrnięcia przez otchłanne dzieła filozofa. Francuski ateusz zaoferował bowiem ludzkości wiedzę naonczas tajemną, jaka w przyszłości określić miała podstawowe parametry ludzkiej natury, a co gorsza - ludzkiego rozumu.
Wpływ Sade`a wydaje się nie do przecenienia na każdą myśl transgresyjną. Przekroczenie stanowi podstawowy postulat wszystkich jego wypowiedzi. Biorąc pod uwagę realia przedrewolucyjnej Francji, można wyobrazić sobie, że zaproponowana przez Sade'a antymetafizyczna wizja człowieka, jakość jego leksykalnych wypowiedzi nasączonych wulgaryzmami i nieprzejednana krytyka społeczeństwa szokowały nawet najbardziej oświeceniowo nastawione umysły. Sade był dzieckiem swojej epoki, a raczej złośliwym wytworem jej roszczeń pod adresem Rozumu. W nienaganne formalnie powieści, dialogi i mowy wsączył ogromną ilość epistemologicznego jadu, który spokojnie toczył kolejne stulecie, aby wreszczcie przeżreć się do głębi naszej duchowości w haśle „Bóg umarł.