Andruchowycz jest tuzem współczesnej ukraińskiej literatury. Ten wyśmienity prozaik i niebanalny poeta, obok Oksany Zabużko, Sierhija Żadana i jeszcze kilku wartych „odkrycia" twórców, godnie reprezentuje swój kraj na szeroko rozumianym Zachodzie. Nowy tom autora po części kontynuuje tematy poruszane w jego wcześniejszym eseistycznym zbiorze „Ostatnie terytorium", czyli przemożny wpływ kulturowy niegdysiejszych „kolonizatorów", a dzisiejszych sąsiadów na Ukrainę oraz - bezpośrednio z nim powiązaną - polityczną ambiwalencję Ukraińców. W jednym z esejów („Kraina marzeń") autor dokonuje nawet zabawnego zestawienia stereotypowych cech Rosjan i Polaków, z którego wynika wyraźnie obrany przez niego kierunek europejski. Właśnie rozważania o Wspólnej Europie, tym - jak pisze Andruchowycz - „najmłodszym z kontynentów", którego granice są „rozciągliwe" - stanowią leitmotiv większości tekstów.
Optymistyczny ton Andruchowycza opisującego nieokreśloność granic naszego kontynentu nie idzie jednak w parze z bezkrytycznym uwielbieniem dla Unii Europejskiej. Autor nie spogląda też na bogate zachodnie społeczeństwa z wyższością „uduchowionego" człowieka Wschodu. W swoim opisie stanu rzeczy wykorzystuje on całą skalę szarości, dostrzegając zarówno pogardliwe traktowanie jego rodaków imigrantów, jak i napawającą go wstydem „ukrainizację" pewnych okolic w Niemczech. W pełni zrozumiałe narzekania na ukraińską przemoc (w tekście „Te czasy już nie wrócą") oraz intelektualną gnuśność mieszają się w książce ze szczerym, niemal intymnym stosunkiem do zachodniej literatury, a także do polskiego i czeskiego umiłowania wolności (dziecięce wspomnienia autora z roku 1968 w Pradze).
Wszystko to sprawia, że uszczelniająca właśnie swoje wschodnie granice „kraina marzeń" - jak nazywa Andruchowycz m.in. Polskę (sic!) - staje się obiektem nowego, niewinnego eskapizmu pisarza. Może on, jak się zdaje, z powodzeniem zastąpić dawne alkoholowo-towarzyskie rytuały (jeden z nich nazywany jest dowcipnie „prowadzaniem kozy") i wzbudzić w Ukraińcach, żywiony od lat przez autora, podziw dla kultury materialnej Europy. Tytuł zbioru - „Diabeł tkwi w serze" - znajduje swoje wytłumaczenie w tekście „Szwajcarska Szwajcaria", który jest swego rodzaju hołdem dla uczciwej, kultywującej swoją pracę rodziny alpejskich serowarów. Dla polskiego czytelnika nowy tom świetnie napisanych (i przetłumaczonych) esejów Andruchowycza stanowić powinien nie tyle źródło inteligentnego dowartościowania naszych kompleksów wobec Europy, co przykład wyważonej i zdystansowanej oceny wspólnoty, na której kształt od kilku lat mamy niemały wpływ.
Krystian Wojcieszuk, FA-art
Jurij Andruchowycz, Diabeł tkwi w serze, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2007, ss. 176
- Kup książkę w merlin.pl