Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Fragment książki "Blisko Jedenew"

Nie oddychamy. Jesteśmy blisko Jedenew. Słyszymy jedenewskich chłopów, jak śpiewają, wyją, grają na klarnecie i akordeonie, słuchamy ich pieśni już godzinami, starych pieśni partyzanckich, jak je śpiewają i wyją w przedziwnie melodyjny sposób. Od wielu godzin jedenewscy chłopi siedzą w lesie za domem i piją, i śmieją się, śpiewają i grają, i dopiero po wielu godzinach w końcu słyszymy, jak wychodzą z lasu i, na całe gardło śpiewając, maszerują przez nasyp do ogrodu. Nocą brzęczą szyby w oknie kuchennym, potem brzęczą wszystkie szyby w całym domu.

Wieczorem siedzimy za domem, w letnim, wieczornym słońcu na małym drewnianym pomoście, który wychodzi na staw, i siedzimy, i leżymy, pływamy w słońcu, czytając siedzimy razem, pijemy pierwszy i ostatni kruszon tego lata, pływamy i opryskujemy się wzajemnie wodą, nocą, w naszych strojach kąpielowych, kucamy stłoczeni w spiżarni. Wieczorem siedzimy w dziewięcioro, nocą jest nas już tylko szóstka, jeśli doliczy się Zygmunta i Julię, chociaż Marian twierdzi, że Zygmunt i Julia są jeszcze zbyt mali, żeby ich liczyć. Marian mówi, żeby pocieszyć Zygmunta: Jeśli nas złapią, wezmą tylko naszą czwórkę. Wieczorem słuchamy ojca, jak czyta nam na głos baśnie, stare legendy i wiersze ze swoich książek, nocą słyszymy, jak jedenewscy chłopi śpiewają, grają i bezładnie maszerują. Wieczorem liczymy ugryzienia komarów na naszych nogach i zaplatamy sobie wzajemnie warkocze, nocą kucamy stłoczeni w spiżarni. Wieczorem leżymy na trawie za domem, wyciągnięci w słońcu, nocą klękamy po kolei, tak cicho, jak to tylko możliwe, jedno po drugim, ponieważ w spiżarni jest tylko tyle miejsca, że naraz może klęczeć tylko jedna osoba. Wieczorem chwytamy Zygmunta za ręce i nogi, huśtamy i śmiejąc się, wrzucamy do stawu, nocą spoglądamy, klęcząc, przez szparę pomiędzy podłogą a drzwiami spiżarni, na białoniebieskie światło księżyca, które pada na kuchenną podłogę, słyszymy, jak jedenewscy chłopi śpiewają i grają na klarnecie i akordeonie, jakby stali tuż przy nas, i widzimy ich cienie, razem dziewiętnaście, poszatkowane w odłamkach szkła na podłodze, jak przechodzą powoli pod kuchennym oknem, nie oddychamy, myślimy: Jest nas szóstka, jeśli doliczyć Zygmunta i małą Julię, chociaż żadne z nich nie powinno być jeszcze liczone, jak mówi Marian, Zygmunta i Julii z pewnością nie wezmą, stwierdza Marian, żeby pocieszyć Zygmunta, myślimy: Jest ich dziewiętnastu, Sapetow jest z nimi, Kaczmarek, Warta, Siemińki, Genek, Dzielski i Sobota też tam są, nawet weterynarz z Kradejewa, myślimy: Oczywiście jest z nimi także Krzysztowczyk, i myślimy dalej: Po pierwsze Krzysztowczyk ma tylko jedno oko.

Reklama