Terry Pratchett od ponad dwudziestu lat pisze książki, których fabuła rozgrywa się w Świecie Dysku. W Polsce ukazała się właśnie powieść „Złodziej czasu".
Oceniający twórczość Pratchetta jedynie po okładkach czy opisach poszczególnych części traktują ją jako coś gorszego, wręcz niegodnego poważnego czytelnika. Ale są w błędzie, o czym świadczy chociażby Order Imperium Brytyjskiego, który Terry Pratchett otrzymał 1998 roku za zasługi dla literatury. Nie jest bowiem tak, że mamy do czynienia jedynie z książkami fantasy. Są to raczej opowieści o ludziach, naturze człowieka, stworzone z wykorzystaniem warsztatu pisarza fantasy. A do tego przyprawione solidną porcją humoru. Dla przykładu, w „Złodzieju czasu" wiele miejsca poświęconego jest refleksji nad istotą czasu, ale i również wyśmiewaniu się ze współczesnego zabiegania.
Oczywiście, nie wszystkie książki są równie dobre. Niektóre są arcydziełami, wiele jest wyśmienitych, pozostałe są dobre lub takie sobie. „Złodziej czasu" należy do tej drugiej kategorii. Traktuje o mnichach historii, którzy opiekują się przepływem czasu, by nigdzie go nie zabrakło. Jednak pojawia się zagrożenie: ktoś zleca genialnemu zegarmistrzowi stworzenie zegara idealnego. Jeśli mu się to uda - bieg świata się zatrzyma. By do tego nie dopuścić, Lu-Tze wraz ze swoim uczniem wyruszają w podróż do Ankh-Morpork (a będzie ciężko, chociażby dlatego, że to milionowe miasto nie ma kanalizacji...).
Pratchett ma talent nie tylko do wymyślania zabawnych historii, ale również do tworzenia wiarygodnych, niepowtarzalnych postaci. To jedna z najmocniejszych stron jego twórczości. Czytelnik tak bardzo zaprzyjaźnia się z bohaterami, że ma ochotę poznać ich kolejne przygody. W „Złodzieju czasu" ponownie pojawia się Śmierć, jego (Śmierci!