Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Fragment książki "Shakespeare. Stwarzanie świata"

Młody człowiek z miasteczka na prowincji - bez osobistego majątku, bez znaczących koneksji rodzinnych, bez uniwersyteckiego wykształcenia - przenosi się pod koniec lat 80. XVI wieku do Londynu i w niezwykle krótkim czasie wyrasta na największego dramaturga nie tylko swej epoki, ale wszech czasów. Pisze dzieła, które przemawiają do ludzi uczonych i niepiśmiennych, do wyrafinowanych miejskich światowców i do prowincjonalnej, niewyrobionej publiczności. Sprawia, że widzowie śmieją się i płaczą, umie obrócić politykę w poezję, brawurowo przeplata wulgarne błazenady z subtelnymi zawiłościami filozofii. Równie głęboko pojmuje intymne sprawy królów i żebraków; raz sprawia wrażenie, jakby studiował prawo, kiedy indziej - teologię, jeszcze kiedy indziej historię starożytną, a zarazem bez wysiłku naśladuje mowę wioskowych mędrków i rozkoszuje się opowieściami starych bab. Jakże wyjaśnić tej rangi osiągnięcie? Jak Shakespeare stał się Shakespeare'em?


W czasach Shakespeare'a, podobnie jak w naszych, teatr nie był grą bezkrwistych abstrakcji, lecz wysoce społeczną formą sztuki. Za panowania Elżbiety i Jakuba istniał typ dramatu, który nie ukazywał swej twarzy publicznie; sztuki tego typu, znane jako closet dramas, nie były przeznaczone na scenę ani nawet do druku - miały być czytane w zaciszu ciasnych pokoików, najlepiej pozbawionych okien. Ale sztuki Shakespeare'a zawsze wyrywały się z zamknięcia: były i są ze świata i o świecie. Albowiem Shakespeare nie tylko tworzył na potrzeby drapieżnego przemysłu rozrywkowego, gdzie zaciekle walczono o każdy grosz; pisał również teksty, które stanowiły czujny, żywy i głęboki komentarz do społecznych i politycznych realiów epoki. Nie bardzo miał inne wyjście: aby zachować płynność finansową, teatr, którego był udziałowcem, musiał co wieczór zwabiać w swe okrągłe ściany 1500 do 2000 widzów, przy zażartej konkurencji innych zespołów. Nie tyle chodziło o aktualność tematyki - teatry repertuarowe często z powodzeniem wystawiały przez lata te same, lekko przerabione sztuki, a ponadto cenzura władz sprawiała, że zbytnia aktualność mogła okazać się ryzykowna - ile o intensywne zainteresowanie widowni. Shakespeare musiał dotykać najgłębszych pragnień i lęków publiczności, i zważywszy na niezwykłe powodzenie, jakim cieszył się w swoich czasach, odniósł olśniewający sukces. Niemal wszyscy rywalizujący z nim dramatopisarze znaleźli się na prostej drodze do śmierci głodowej. Shakespeare, przeciwnie, zarobił dość pieniędzy, by kupić okazały dom w rodzinnym mieście, dokąd, ukończywszy lat pięćdziesiąt, udał się na zasłużoną emeryturę jako wzorcowy przykład self-made mana.


Niniejsza książka to zatem opowieść o zadziwiającym sukcesie, który nie do końca daje się wyjaśnić, a zarazem próba ukazania konkretnej osoby, twórcy najważniejszego dzieła literackiej wyobraźni w ostatnim tysiącleciu. Albo inaczej: skoro życie Shakespeare'a-człowieka jest dobrze udokumentowane w publicznych archiwach, my pójdziemy ścieżką bardziej krętą, prowadzącą od życia, które przeżył, do literatury, którą stworzył.


Jeśli nie liczyć samych wierszy i sztuk teatralnych, zachowane świadectwa z życia Shakespeare'a są obfite, ale niewiele mówiące. Dzięki wytrwałym poszukiwaniom wielu pokoleń udało się wydobyć na światło dzienne liczne wzmianki współczesnych o dramaturgu, jak również sporo umów o nabycie nieruchomości, świadectwo zawarcia związku małżeńskiego, świadectwo chrztu, obsady sztuk, w których wymieniony jest jako wykonawca, zeznania podatkowe, błahe oświadczenia notarialne, rachunki za wyświadczone usługi oraz interesującą ostatnią wolę i testament - nie ma jednak wśród nich żadnych wyraźnych wskazówek, użytecznych w rozwikłaniu tajemnicy tak ogromnej mocy twórczej.


Przez stulecia wszystkie znane fakty były po wielekroć powtarzane. Już w dziewiętnastym wieku powstało kilka doskonałych, bogato udokumentowanych biografii, i każdy rok przynosi świeżą ich porcję, czasem okraszoną nowym, z trudem zdobytym archiwalnym drobiazgiem. Jednak nawet najdociekliwsze studia najciekawszych zapisów i najcierpliwsze analizy dostępnych tropów rzadko pozwalają czytelnikom zbliżyć się choćby na krok do zrozumienia przyczyn niezwykłych osiągnięć dramaturga. Prawdę mówiąc, w wyniku takich lektur postać Shakespeare'a często sprawia wrażenie nieciekawej, wręcz nijakiej, wewnętrzne zaś źródła jego twórczości okrywa - o ile to możliwe - jeszcze większy mrok. Źródła te trudno byłoby rozpoznać, nawet gdyby biografowie mieli do dyspozycji obfity materiał, gdyby mogli czerpać z listów i pamiętników, z zapisów rozmów, z lektur opatrzonych odkrywczymi marginaliami, z notatek oraz brudnopisów. A przecież nic takiego się nie zachowało; nie istnieje żadne wyraźne ogniwo łączące tę ponadczasową sztukę o uniwersalnym znaczeniu z konkretnym życiem twórcy, które w drobiazgowych kronikach epoki odcisnęło jedynie nieznaczny ślad. Zdumiewające to dzieło jaśnieje takim blaskiem, że można odnieść wrażenie, iż jego stwórcą jest nie śmiertelnik, a bóg - a już z pewnością nie śmiertelnik o prowincjonalnym rodowodzie i skromnym wykształceniu.


Oczywiście należy w tym miejscu przywołać magię i potęgę wyobraźni, przyrodzony ludzki dar, który nie jest zależny od tego, czy jego posiadacz ma „ciekawe" życie. Toteż uczeni od dawna badają przeobrażenia, jakim wyobraźnia Shakespeare'a poddała książki, które, wnosząc z obecnych w utworach wewnętrznych świadectw, z pewnością musiał on czytać. Jako pisarz rzadko zaczynał od niczego; na ogół wykorzystywał teksty będące już w obiegu, aby tchnąć w nie swoją wspaniałą energię twórczą. Niekiedy nowa wersja jest tak precyzyjna i szczegółowa, iż nasuwa się podejrzenie, że książka, z której dramaturg zręcznie czerpał, leżała przed nim na biurku w chwili, gdy pióro pośpiesznie kreśliło kolejne strofy. Ale nikt, kto kiedykolwiek głęboko przeżył sztukę Shakespeare'a, nie uwierzy, że źródłem jego poezji i utworów dramatycznych mogą być wyłącznie lektury. Zasadnicze problemy, z jakimi zmagał się w młodości - co zrobić ze swoim życiem, w co wierzyć, kogo kochać? - kształtowały całą jego twórczość przynajmniej w równym stopniu co książki.


Jedną z głównych cech sztuki Shakespeare'a jest dotykalność rzeczywistości. Jak każdy inny pisarz, którego głos już dawno zamilkł, a ciało rozsypało się w proch, pozostawił po sobie tylko słowa na kartkach papieru, jednak nawet zanim - za sprawą zdolnego aktora - słowa te ożyją, poraża bijące z nich żywe, barwne, konkretne doświadczenie. Poeta, który spostrzegł, że zagoniony, dygocący zając jest „rosą skropiony" [dew-bedabbled] (Venus i Adonis, BKU) i przyrównał swoją skalaną reputację do „ręki farbiarza" [dyer's hand] (sonet 111, SB), dramaturg, który kazał mężowi powiedzieć żonie, że „w biurku - tym pod turecką narzutą" [in the desk / That's covered o'er with Turkish tapestry] znajdzie rulon złota (Komedia omyłek, SB), lub księciu zauważyć, iż jego ubogi towarzysz ma tylko dwie pary jedwabnych pończoch, jedną brzoskwiniowej barwy (Król Henryk IV, cz. 2., LU) - taki artysta był szeroko otwarty na świat i umiał znaleźć sposób, by wprowadzić ów świat do swoich utworów. Aby pojąć, jak zdołał tego dokonać tak skutecznie, należy się uważnie przyjrzeć jego wirtuozowskiej władzy nad słowem - jego opanowaniu retoryki, niebywałej wręcz wielogłosowości, obsesyjnej fascynacji językiem. Aby zrozumieć, kim był, należy pójść tropem werbalnych śladów, które po sobie zostawił, przyjrzeć się życiu, które przeżył, i światu, na który tak się otworzył. Shakespeare wykorzystał wyobraźnię, by przekształcić swoje życie w sztukę - i aby zobaczyć, jak to się stało, każdy z nas musi uczynić użytek z wyobraźni, którą sam posiada.
(...)

Zaloty, zaślubiny, żal


Jeżeli Will w 1582 roku wrócił do Stratfordu w następstwie burzliwego pobytu w Lancashire, jeżeli tego lata istotnie zgodził się pójść do Shottery, by przekazać Debdale'om ryzykowną wiadomość lub symbol religijny, to jego zaloty do Anne Hathaway niewątpliwie były przejawem buntu przeciwko imperium strachu. Dom Anne stanowił diametralne przeciwieństwo niebezpiecznego świata, który objawił mu się wcześniej: silnych męskich więzi, jakie nawiązywał Simon Hunt, nauczyciel, który wyjechał do seminarium ze swym uczniem Robertem Debdale'em; spisku zawiązanego dla ochrony Campiona, Parsonsa, Cottama i pozostałych misjonarzy; tajemnego braterstwa pobożnych młodych mężczyzn, gotowych na śmierć. Jednak nawet w mniej złowieszczych okolicznościach, nawet gdyby Will był zwykłym niedoświadczonym wyrostkiem, mającym jako punkt społecznego odniesienia tylko rodzinę i kolegów z King's New School, Anne Hathaway musiała stanowić zaskakującą odmianę. Rodzina Willa prawie na pewno wyznawała katolicyzm, rodzina Anne prawie na pewno skłaniała się w przeciwną stronę. Ojciec Anne zażądał w testamencie, by wyprawiono mu „uczciwy pochówek " - to formułka oznaczająca prosty, surowy pogrzeb, jakie preferowali purytanie. Jej brat Bartholomew również poprosił o taki pogrzeb „z nadzieją, że powstanie Ostatniego Dnia i dostąpi nagrody wśród Jego wybrańców". „Jego wybrańców"... Ludzie ci bardzo różnili się od Campiona, a także, na dobrą sprawę, od Ardenów, katolickich krewnych Shakespeare'a.


Anne uosabiała ucieczkę także w innym sensie: była, co spotykało się nader rzadko, kobietą samodzielną. W czasach elżbietańskich bardzo niewiele młodych, niezamężnych kobiet miało jakąkolwiek kontrolę nad swoim życiem; ogromną większość kluczowych decyzji podejmowali rodzice dziewczyny, zazwyczaj, choć nie zawsze, za jej zgodą. Jednakże Anna, osierocona jako kobieta dwudziestokilkuletnia, z odziedziczonym po ojcu mająteczkiem oraz większymi środkami należnymi z chwilą zawarcia małżeństwa, była - wedle ówczesnego sformułowania - „całkowicie sama sobie rządem". Jej niezależność, możliwość swobodnego podejmowania decyzji, musiała wzbudzić seksualne zainteresowanie młodego człowieka, niewykluczone nawet, że źródłem trwającej całe życie fascynacji Shakespeare'a kobietami w takim położeniu było właśnie poczucie wolności, jakie obudziła w nim Anne Hathaway. Z pewnością doznał ulgi, wyrywając się z ograniczeń własnej rodziny, a także, być może, z seksualnego zamętu i dwuznaczności, jakie elżbietańskim moralistom kojarzyły się z aktorstwem. Jeśli nasz wyobrażony szkolny występ w sztuce Plauta ma jakieś podstawy w rzeczywistości - jeśli Will kiedykolwiek przeżył dreszcz erotycznego niepokoju, grając scenę miłosną z innym chłopcem - to w osobie Anne Hathaway znalazł pocieszająco konwencjonalne ukojenie swych seksualnych konsternacji i wahań.


Niezależnie od tej domniemanej ulgi - której atrakcyjności, choćby tymczasowej, nie należy nie doceniać - Anne była spełnieniem nieodpartego marzenia o rozkoszy. Tak przynajmniej można wnosić z centralnego miejsca zalotów w twórczości dramaturga, począwszy od Dwóch panów z Werony czy Poskromienia złośnicy po Zimową opowieść i Burzę. Amory, kochanie się - nie w sensie stosunku płciowego, lecz w starszym znaczeniu żarliwych próśb, starań i tęsknot - absorbowały go właściwie przez cały czas, były czymś, co rozumiał i potrafił wyrazić wnikliwiej niż ktokolwiek na świecie. Rozumienie to, rzecz jasna, niekoniecznie miało coś wspólnego z kobietą, którą poślubił; teoretycznie biorąc, nie musiało ono mieć związku z żadnym konkretnym doświadczeniem życiowym. Niemniej nasza chęć zbadania życia Shakespeare'a jest skutkiem silnego przekonania, że jego sztuki i wiersze nie wzięły się z cudzych sztuk i wierszy, lecz z bezpośrednich doznań duszy i ciała.


Dorosły Shakespeare bardzo zabawnie opisuje miłosne wyczyny wiejskich parobków; w Jak wam się podoba, na przykład, drwi z kmiotka tak zadurzonego w dojarce, że całuje „krowie wymię, które wydoiła swoimi ślicznymi, spękanymi rączkami" (CM). Jednakże gdzieś w tle tego śmiechu majaczy być może cierpkie, zniekształcone wspomnienie własnych niezdarnych wysiłków nastoletniego Shakespeare'a - wysiłków, które zostały nagrodzone hojniej, niż się spodziewał. Nim minęło lato, Anne Hathaway była w ciąży.
Małżeństwo Shakespeare'a jest przedmiotem gorączkowego zainteresowania od XIX wieku, kiedy to wielki bibliofil sir Thomas Phillipps znalazł w archiwum biskupa Worcester niezwykły dokument. Był to list zastawny, datowany na 28 listopada 1582 roku, opiewający na olbrzymią naówczas kwotę czterdziestu funtów (dwukrotny roczny dochód nauczyciela w Stratfordzie, ośmiokrotny - sukiennika w Londynie), wystawiony, by ułatwić ślub „Williama Shagspere" i „Anne Hathwey ze Stratfordu w diecezji Worcester, panienki".


Oboje młodzi - lub ktoś im bliski - pragnęli, by małżeństwo zawarto niezwłocznie. Powód pośpiechu nie jest w liście wymieniony, choć istnieje porządnie udokumentowane wyjaśnienie: chrzest sześć miesięcy później - dokładnie 28 maja 1583 roku - ich córki Susanny. Mimo określenia w liście, Anne Hathwey ze Stratfordu w diecezji Worcester panienką stanowczo nie była.


W normalnym trybie do ceremonii ślubnej wolno było przystąpić dopiero po zapowiedziach, ogłaszanych przez trzy kolejne niedziele w miejscowym kościele parafialnym. Zwłoka narzucona przez ten wymóg mogła się jeszcze zwiększyć wskutek kaprysów prawa kanonicznego, które nie zezwalało na ogłaszanie zapowiedzi w pewnych okresach liturgicznego roku. W listopadzie 1582 roku taki okres był tuż tuż. Składając pod przysięgą oświadczenie, że nie istnieją żadne przeszkody, by wstąpić w związek małżeński - ujawnieniu takich właśnie przeszkód miały służyć zapowiedzi - dawało się, za pewną opłatą, uzyskać dyspensę i otrzymać natychmiastową zgodę na zawarcie ślubu. W tym celu należało jednak zagwarantować władzom diecezji, że nie wypłynie jakiś fakt - wcześniejszy kontrakt małżeński czy zobowiązanie ucznia rzemieślniczego, że nie ożeni się przed końcem terminu - który unieważniłby wszelkie przysięgi, po czym cała sprawa trafiłaby do sądu. Taką gwarancją był list zastawny, który tracił moc, jeżeli wszystko przebiegło gładko.


Nie wiadomo, czy rodzice Willa zaaprobowali ożenek swego osiemnastoletniego syna z ciężarną dwudziestosześcioletnią narzeczoną. W ówczesnej, jak i w dzisiejszej Anglii uważano, że chłopiec w wieku lat osiemnastu jest za młody, by zakładać rodzinę; przeciętny wiek pana młodego w Stratfordzie w 1600 roku (nie istnieją wiarygodne dane z lat wcześniejszych) wynosił dwadzieścia osiem lat. Poza tym nie zdarzało się, by mężczyzna żenił się z kobietą tyle od siebie starszą - w owych czasach panny młode były przeciętnie dwa lata młodsze od swoich mężów. Wyjątki zdarzały się tylko w klasach wyższych, gdzie zaślubiny traktowano jak swego rodzaju transakcję majątkową, toteż rodziny doprowadzały do zaręczyn nawet zupełnie małych dzieci (nieraz małżeństwo bywało konsumowane wiele lat po ślubie, a nowożeńcy czekali bardzo długo, aż będzie im wolno razem zamieszkać). W przypadku Anne Hathaway panna młoda wnosiła niewielki posag, ale trudno ją nazwać dziedziczką - ojciec w testamencie polecił wypłacić jej po zawarciu małżeństwa sześć funtów, trzynaście szylingów i cztery pensy. Finansowo podupadły, lecz nadal liczący się w społeczności John Shakespeare mógł spodziewać się od synowej większego wiana, mógł też podjąć kroki prawne, by nie dopuścić do związku, gdyż jego syn wciąż był nieletni (pełnoletność osiągało się w wieku dwudziestu jeden lat). Nic jednak nie zrobił, być może dlatego, że dobrze znał zmarłego ojca Anne, ale Mary i John Shakespeare'owie raczej nie byli zachwyceni małżeństwem Willa.
A Will? Bez względu na epokę osiemnastoletni chłopcy w takich sytuacjach raczej nie spieszą się do ołtarza. Oczywiście Will mógł stanowić wyjątek. Z pewnością jako dramaturg świetnie sobie wyobrażał podobną niecierpliwość: „Gdzie i jak doszło do tego, że płonie / W nas miłość - mówi Romeo do ojca Laurentego nazajutrz po balu u Capulettich - całą historię ci streszczę / Byleby ślub się odbył dzisiaj jeszcze" (SB).


W opisie gorączkowego pośpiechu lekkomyślnych kochanków w Romeo i Julii humor łączy się z ironią, wzruszenie z potępieniem, ale przede wszystkim ustęp ten dowodzi, że Shakespeare doskonale rozumiał, co to znaczy być młodym i rozpaczliwie pragnąć wziąć ślub, a każdą chwilę zwłoki przeżywać niczym torturę. W wielkiej scenie balkonowej Romeo i Julia, choć właśnie się poznali, składają „przysięgę miłości". „Jeśli masz wobec mnie godne zamiary, / Jeśli mnie chcesz za żonę - mówi Julia pod koniec najbardziej namiętnej sceny miłosnej, jaka wyszła spod pióra Shakespeare'a - przyślę jutro / Posłańca". I deklaruje, że gdy się dowie „kiedy i gdzie chcesz dopełnić obrzędu; / A wtedy los mój złożę u twych stóp, / Gotowa iść za tobą na kraj świata".


Stąd nagłe odwiedziny Romea u ojca Laurentego następnego ranka o świcie i szaleńcza niecierpliwość Julii wyczekującej powrotu piastunki, którą posłała po odpowiedź Romea. „Gdzież starcom do takich mozołów / Są nieruchawi i ciężcy jak ołów" - narzeka dziewczyna. A gdy zdyszana piastunka wreszcie się wtacza, Julia z trudem wydobywa od niej upragnioną wiadomość:


MARTA: Daj mi odetchnąć chwilę; ledwie żyję,
Co za mordęga! Moje biedne kości!
JULIA: Oddam ci własne kości, tylko powiedz,
Powiedz coś, nianiu, mów, złociutka, błagam.
MARTA: Co za gwałt, Chryste! Nie możesz poczekać?
Nie widzisz, że mi jeszcze tchu brakuje?
JULIA: Jakże ci braknie tchu, skoro masz dosyć
Tchu, by powiedzieć, że ci braknie tchu?
Relacja o tym, że zwlekasz z relacją,
Trwa znacznie dłużej niż sama relacja.
...
Co ci powiedział o ślubie? Mów wreszcie!


Nigdy jeszcze nie oddano rozpaczliwego zniecierpliwienia zręczniej i z większym zrozumieniem.


Pośpiech Romea nakreślony jest dość pobieżnie; wyraziściej i obszerniej autor rysuje sytuację Julii. Przez analogię, bardzo prawdopodobne, że to nie młody Will, lecz Anne, będąca w trzecim miesiącu ciąży, parła do małżeństwa tak niecierpliwie, iż potrzebny był list zastawny. Owszem, działo się to w Anglii elżbietańskiej, nie wiktoriańskiej; inaczej niż w roku 1880, w 1580 roku samotna matka nie musiała co dzień stawiać czoła zaciekłej, nieubłaganej stygmatyzacji społecznej. Lecz wstyd i hańba kobiety w czasach Shakespeare'a były równie realne i dotkliwe, a nieprawe pochodzenie spotykało się z potępieniem społeczności, gdyż ktoś musiał ubierać i karmić dziecko. No i w końcu Anne mogła otrzymać swoje sześć funtów, trzynaście szylingów i cztery pensy tylko po ślubie.


List zastawny na tak znaczną kwotę został przekazany przez dwóch rolników ze Stratfordu, Fulke Sandellsa i Johna Rychardsona, przyjaciół zmarłego ojca Anne. Być może pan młody i przyszły ojciec z wdzięcznością powitał ten hojny gest, przypuszczalnie jednak jako obdarowany poczuł przede wszystkim niechęć. Owszem, wyczarował następnie postać Romea, wprost niemogącego się doczekać ślubu, ale stworzył również szereg ociągających się narzeczonych, zmuszonych - z konieczności lub wstydu - do ożenku z kobietą, z którą się przespali. „Chciałem zaznaczyć, że to już drugi miesiąc (SB) - wytyka błazen Bania samochwałowi Armando, który uwiódł wiejską dziewczynę. - O czym ty mówisz? - krzyczy Armando, usiłując się wykręcić z sytuacji, lecz Bania napiera: - Jest przy nadziei; dzieciak już w jej brzuchu dokazuje. Twój dzieciak". Armado to nie romantyczny amant; i podobnie jak Lucio w Miarce za miarkę oraz Bertram we Wszystko dobre, co się dobrze kończy, zostaje potraktowany z ironią, niesmakiem i wzgardą, takie bowiem mogły być uczucia Shakespeare'a, gdy spoglądał wstecz na swoje małżeństwo.


Podejrzenie, że Will został siłą zawleczony do ołtarza, spotęgowało się jeszcze po odkryciu kolejnego dokumentu. List zastawny złożony w celu uzyskania zgody na małżeństwo Williama Shagspere'a i Anne Hathwey datowany jest na 28 listopada, lecz archiwa w Worcester zawierają także świadectwo ślubu Williama Shaxpere z niejaką Anne Whatley z Temple Grafton, wystawione 27 listopada, czyli dzień wcześniej. W Warwickshire mieszkało wielu Shakespeare'ów, można więc sobie ostatecznie wyobrazić, że jeden z nich właśnie wtedy się ożenił. Jeśli jednak odrzucimy taki zbieg okoliczności jako nader mało prawdopodobny, to kim u licha była Anne Whatley z Temple Grafton, wioski leżącej pięć mil na zachód od Stratfordu? Kobietą, którą Will kochał i pragnął poślubić, zanim Sandells i Rychardson zmusili go do ożenku z ciężarną Anne Hathaway?
Możliwość ta ma nęcącą świeżość nowinki: „Jechał więc do Temple Grafton w zimny listopadowy dzień - pisze Anthony Burgess w porywie fantazji - czując ukąszenia pierwszych zwiastunów zimy. Podkowy dzwoniły na zamarzniętym trakcie. Tuż przed Shottery zatrzymali go dwaj ludzie, którzy zawołali go po imieniu i kazali mu zsiąść z konia" (Nothing Like the Sun: A Story of Shakespeare's Love-Life). Niemniej większość uczonych skłania się ku opinii Josepha Graya, który po gruntownych badaniach przedmiotu orzekł w 1905 roku, że urzędnik sporządzający świadectwo ślubu po prostu przez omyłkę wpisał Whatley zamiast Hathaway; powszechne jest również przekonanie, że Will dość chętnie zawarł małżeństwo. Ale dalej nie wiemy, co czuł w chwili zaślubin, a jego stosunek do żony przez następne trzydzieści cztery lata małżeństwa pozostaje w sferze domniemań. Między świadectwem ślubu a ostatnią wolą nie istnieje nic - nic, co by świadczyło o charakterze związku Shakespeare'a z Anne, w każdym razie żaden dokument się nie zachował. Człowiek o tak niezwykłej elokwencji nie zostawił po sobie ani jednego listu miłosnego do żony, ani słowa porady, ani jednego świadectwa wspólnej radości bądź żalu lub choćby transakcji finansowej.


Sentymentalny dziewiętnastowieczny wizerunek ukazuje Shakespeare'a w jego domu w Stratfordzie, recytującego rodzinie jedną ze swych sztuk - matka i ojciec słuchają z oddali, pies leży u stóp, trójka dzieci tuli się do ojca, żona zerka rozanielona znad robótki - jednak takie chwile, jeśli w ogóle się zdarzały, musiały być niezwykle rzadkie. Przez prawie cały czas trwania małżeństwa Will mieszkał w Londynie, natomiast Anne z dziećmi w Stratfordzie. Samo w sobie nie musi to oznaczać separacji. Mężowie i żony często z konieczności latami przebywają z dala od siebie. Ale za życia Shakespeare'a przezwyciężenie dystansu, budowanie intymnej więzi z pewnością nastręczało szczególnych trudności. Tym bardziej że, jak się zdaje, jego żona Anne nie umiała czytać ani pisać. Oczywiście niemal wszystkie kobiety w jego świecie były niepiśmienne, niemniej powszechność sytuacji nie zmienia faktu: możliwe, że żona Shakespeare'a nigdy nie przeczytała ani jednego napisanego przezeń słowa, że wszystko, co przysyłał z Londynu, musiał jej czytać sąsiad, a wszystko, co ona z kolei chciała mu przekazać - miejscowe plotki, wieści o zdrowiu rodziców i śmiertelnej chorobie jedynego syna - trzeba było powierzać posłańcowi.


Być może optymiści mają rację i małżeństwo Shakespeare'a, mimo długich lat rozłąki, było udane. Biografowie, którym bardzo na tym zależy, podkreślają, że gdy tylko zarobił trochę pieniędzy, kupił dla żony i dzieci piękny dom New Place w Stratfordzie; że często ich tam odwiedzał; że wcześnie postanowił przejść na emeryturę i wrócił do Stratfordu, gdzie spędził kilka ostatnich lat aż do przedwczesnej śmierci. Niektórzy posuwają się jeszcze dalej, twierdząc, że zapraszał rodzinę do siebie do Londynu na dłuższe okresy. „Nikt szczerzej i słuszniej nie opisał uczciwych radości łoża i stołu" - dowodzi wybitny znawca Edgar Fripp, wskazując na wersy z Koriolana:


Kochałem
Kiedyś dziewczynę; wziąłem ją za żonę;
Szczerzej ode mnie żaden zakochany
Nie wzdychał, jak świat światem; ale dzisiaj,
Kiedy przed sobą widzę ciebie, serce
Tańczy mi w piersi w większym uniesieniu
Niż w noc poślubną, kiedy stopa żony
Stawiała pierwszy krok przez próg alkowy.

(SB)


Jeśli jednak, jak chce Fripp, wersy te mają być echem uczuć dramaturga sprzed wielu lat, to więcej w tym echu goryczy niż czułości - wypowiada je bowiem wojownik Aufidiusz, którego serce tańczy w uniesieniu na widok znienawidzonego wroga, gdyż od dawna marzył, by go zabić.


Niewykluczone, że nie tyle to, co Shakespeare napisał, ile to, czego nie napisał, stanowi dobitny dowód, że coś się psuło w jego małżeństwie. Jako artysta czynił użytek ze wszystkiego, co nawinęło mu się pod rękę; wykorzystywał, z nielicznymi wyjątkami, wiedzę o instytucjach i profesjach, o które się otarł, eksploatował związki osobiste. Był największym piewcą wiejskich zalotów i dworskiej miłości - wystarczy wspomnieć starzejącego się twórcę sonetów i pięknego młodzieńca, zdyszaną Venus i ociągającego się Adonisa, Orlanda i Rozalindę, Petruchia i Kasię, nawet przewrotnego, zgorzkniałego Ryszarda III i lady Annę. I był wielkim poetą spraw rodzinnych, szczególnie głęboko wnikającym w morderczą rywalizację między braćmi oraz złożone relacje między ojcem i córką, czego przykładem Egeusz i Hermia, Brabantio i Desdemona, Lear i jego straszna trójka, Perykles i Maryna, Prospero i Miranda. Ale choć zaślubiny są ziemią obiecaną, do której dążą bohaterowie i bohaterki wszystkich komedii Shakespeare'a, choć poeta niemal obsesyjnie drąży w swych tragediach temat rozłamu w rodzinie, w jednej sprawie zachowuje intrygującą powściągliwość - jak to właściwie jest: być mężem i żoną.
 

Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną