Czytając powieść Fannie Flagg „Dogonić tęczę" przenosimy się do świata, który co prawda łatwo możemy oswoić wyobraźnią, ale który najbliższy jest chyba autorce, i jedynie jej. Przestrzenią, w której rozgrywają się wydarzenia, jest małe amerykańskie miasteczko Elmwood Springs, wypadki zaś koncentrują się wokół rodziny Smithów. Głowa rodziny to aptekarz, jego żona - domowa gospodyni - zajmuje się, co oczywiste, domem, ale jest też gospodynią programu radiowego nadawanego z ich domu. Część rozdziałów dotyczy właśnie tych audycji, które skupiają się wokół prowadzenia domu, plotek sąsiedzkich, drobnych ogłoszeń, muzyki zaproszonych gości i jednoosobowego zespołu w postaci Matki Smith. Czasem nagranie przerywa nieznośny syn Bobby. Jest jeszcze dorastająca córka Anna Lee. W atmosferze rodzinnej, swojskiej, poczciwej przemierzamy drugą połowę dwudziestego wieku.
Nie dochodzą tu szumy wielkiego świata, choć domownicy powinni dostosować się do zmieniających się (galopujących) czasów. W latach dziewięćdziesiątych bohaterowie muszą zmierzyć się z problemem, przed którym stawia ich jedna z członkiń rodziny. Pragnie dziecka, ale nie myśli o naturalnym zapłodnieniu, więc zamierza skorzystać z banku spermy. O tym wydarzeniu jej kuzynka chce poinformować swojego męża. Problem w tym, że słowa takie jak sperma nie pojawiają się w ustach bohaterów tej powieści. I cały rozdział poświęcony jest właśnie słowu, które nie mieści się w słowniku postaci.
Rozdziałów jest w książce bez liku. Każdy dotyczy jakiegoś wydarzenia i kończy się pointą Można je czytać jak niezależne opowieści, ale wszystkie składają się w narrację o zwyczajnym, arcyzwyczajnym życiu w małym prowincjonalnym miasteczku. Autorka daje czytelny sygnał, chce pisać o zdarzeniach nieważnych, ponieważ one nas formują.