Książki

Czterdziestka do wiwisekcji

Recenzja książki: Monika Rakusa, "39,9"

Coś dla kobiet w okolicach 40-tki.

Pierwsze skojarzenie to Bridget Jones, bo z czym może kojarzyć się dziennik rozpoczynający się noworocznymi postanowieniami, gdzie w dodatku napomyka się co nieco o konieczności utraty paru kilogramów. Ale już pierwsze zdanie, liczące dwie strony druku bez znaków przestankowych, przekonuje, że jest to skojarzenie powierzchowne. „i muszę być bardziej logiczna i zarazem trochę mniej logiczna tak żeby nie utracić reszty złudzeń bo przecież nie wierzę wprawdzie w ludzkość ale w człowieka wierzę więc zgodnie z tą wiarą powinnam nie zgadzać się z tym przeraźliwym stwierdzeniem z którym się całkowicie zgadzam że świat to jedna wielka restauracja i muszę być mniej sentymentalna bo to się kłóci z moimi poglądami które zdają się odrobinę niespójne”. To tylko gra formą.

Bohaterka Moniki Rakusy, w przeciwieństwie do Bridget Jones, nie testuje diet (tylko troszeczkę), ale kolejne psychoterapie, a rozpaczliwe próby zyskania kontroli nad własnym życiem nie polegają na upolowaniu faceta (ma idealnego męża i dwoje dzieci z dwóch związków), ale upolowaniu siebie na gorącym uczynku, żeby z porozbijanych kawałków osobowości skleić jakąś sensowną całość. „39,9” to do granic szczery zapis gorączkowego stanu ducha kobiety w przeddzień czterdziestych urodzin. Czas podsumowań: ile w spadku po zimnej, neurotycznej matce, ile traumy z żydowskich korzeni, ile dawnych intelektualnych i profesjonalnych ambicji w rozgrzebanym doktoracie, ile ideału w niepewnej siebie matce i żonie. A wszystko to z dużą dawką dystansu i autoironii.

„39,9” to książka na wskroś kobieca (znak serii „Z miotłą” zobowiązuje).

Polityka 8.2008 (2642) z dnia 23.02.2008; Kultura; s. 60
Oryginalny tytuł tekstu: "Czterdziestka do wiwisekcji"
Reklama