Jest noc nad Oceanem Indyjskim.
Nelio nie żyje.
I choć może to zabrzmieć nieprawdopodobnie, miałem wrażenie, że umierał bez strachu.
Jak to możliwe, żeby dziesięciolatek umierał, nie okazując choćby cienia trwogi z tego powodu, że nie wolno mu już brać udziału w życiu?
Nie rozumiem. Nic z tego nie rozumiem.
Sam, choć jestem dorosłym człowiekiem, nie potrafię myśleć o śmierci, żeby nie poczuć na gardle lodowatego uścisku.
Ale Nelio tylko się uśmiechał. Najwyraźniej miał jeszcze jakąś tajemnicę, którą się z nami nie podzielił. To dziwne, ponieważ bardzo hojnie rozdawał swój ubogi majątek, nieważne, czy były to brudne koszule z indyjskiej bawełny, które zawsze nosił, czy jego niezmiennie zaskakujące myśli.
Fakt, że go już nie ma, uznaję za znak, że świat niedługo się skończy.
A może się mylę?
Stoję na dachu i przypominam sobie, jak zobaczyłem go po raz pierwszy: leżał na brudnej podłodze, raniony kulą pomylonego mordercy.
Miękki wiatr, który nocą wieje od morza, pomaga odtworzyć wspomnienia.
Nelio często pytał mnie:
- Czujesz, czym smakuje wiatr?
Nigdy nie wiedziałem, co powiedzieć. Czy wiatr naprawdę może w ogóle mieć smak?
Nelio twierdził, że tak.
- To nieznane przyprawy - odezwał się nagle, chyba siódmej nocy. - Opowiadają o wydarzeniach i ludziach gdzieś daleko stąd. O tym, czego nie widzimy, ale co możemy poznać, jeśli głęboko odetchniemy wiatrem, by następnie go zjeść.
Taki właśnie był Nelio. Uważał, że wiatr da się jeść.
Że wiatr może uśmierzyć głód.
Teraz, gdy usiłuję przywołać słowa, które usłyszałem w ciągu tych dziewięciu spędzonych z nim nocy, mam wrażenie, że moja pamięć nie jest ani lepsza, ani gorsza niż u innych.