Fotel na wprost drzwi pokryty był satyną koloru kawy. Maureen Jeffries miała na sobie ciemnobrązowe jedwabne rajstopy i białą bluzkę z żabotem. Będzie wyglądała bardzo apetycznie w wielkim fotelu. Jednakże ledwo w nim zasiadła, wstała (z żałosnym uśmieszkiem, którego z pewnością nie była świadoma) i usiadła mniej dramatycznie w rogu żółtej kanapy. Pozostała tam kilka minut, myśląc o tym, że ostatecznie w zaproszeniu napisała żartobliwie: 'Przyjdź poznać nową mnie!' (choć zdawała sobie sprawę z protekcjonalności tego zwrotu i niezbyt jej się on podobał).
Nowa była fryzura, fakt, że schudła sześć kilo i że natura raz jeszcze obdarzyła ją delikatną cerą. Niewątpliwie wszystko to będzie lepiej wyeksponowane w dużym brązowym fotelu. Ponownie się przesiadła. I znowu wróciła na żółtą kanapę z przyzwoitości, autentycznej uprzejmości. Zaproszenie Peggy Bayley, żeby do niej przyszła, i tak wymagało odwagi, a teraz jeszcze musiała ukryć dumę. Peggy nie mogłaby konkurować z białą bluzką z żabotem i wszystkim, co bluzka podkreślała; a jednak mimo że Peggy miała nad Maureen przewagę jako żona profesora Bayleya (kochanką profesora Maureen była przez cztery lata), nie powinna była tak bardzo podkreślać swojej odnowionej i wręcz niewiarygodnej atrakcyjności, chociaż zapowiadały ją słowa: 'nową mnie'. Ponadto atrakcyjność była wszystkim, czym Maureen dysponowała, żeby na nowo stawić czoła światu, dlaczego więc miałaby nie pokazywać się żonie profesora Bayleya, który nie ożenił się z nią, tylko z Peggy. Chociaż gdyby podstępem podeszła Toma Bayleya, wywarła na niego taką presję, jaką wywarła Peggy, to ona byłaby teraz panią Bayley...
Wróciła na brązowy fotel. Gdyby jednak podstępem wydała się za Toma, mogłaby mieć pretensje tylko do siebie, tak jak Peggy była sama sobie winna, skoro od samego początku tego małżeństwa Tom Bayley nalegał na posiadanie drugiego kawalerskiego mieszkania, do którego ani ona, Maureen, ani później Peggy nie miały wstępu.