Ta sama co w poprzednich tomach pedanteria stylu, ta sama dyskretna ironia, podobnie klaustrofobiczna przestrzeń, w której toczy się zwykłe życie celowo niezindywidualizowanych bohaterów. Więc żadnych zaskoczeń w trakcie lektury „Państwa P.”, nowego zbioru wierszy Dariusza Sośnickiego? Przeciwnie.
Zacznijmy od tego, iż książka ma zakładkę. Zakładka zakłada, że nie będziemy czytać na wyrywki, ale po kolei. Bo to nie antologia, lecz poemat udający telenowelę. Sośnicki zawsze miał awersję do romantycznego czy modernistycznego bohatera, mało tego – gdy tylko mógł, unikał pierwszej osoby liczby pojedynczej. Dzięki temu stał się pojedynczy na tle narcystycznej poezji współczesnej. Teraz wychodzi z siebie i z wiersza jeszcze bardziej ostentacyjnie, przyjmuje rolę kronikarza, utrwala monotonną codzienność państwa P. w prowincjonalnym, zakompleksionym, a zarazem idealistycznym państwie P., „gdzie kruszynę chleba/podnoszą z ziemi przez uszanowanie”. Bohaterowie, choć szarzy, nie wyglądają na antybohaterów, są nudni, ale mają uczucia. Nie nauczymy się od nich niczego poza pokorą.
Pobrzmiewa w tych wierszach krytyka konsumpcjonizmu i technokracji, ale tropiciele społecznego zaangażowania w sztuce nie znajdą w Sośnickim nowego Majakowskiego. „Owszem, jesteśmy porzuceni,/lecz sądząc po zabawkach,/dobry był ten, co odszedł” – to nie są refleksje rewolucjonisty, ale poety poczciwego, który od pani i pana P. nauczył się akceptacji dla świata takiego, jakim jest. Pan P. jest oczywistą antytezą Pana Cogito. Nie ma w nim krzty heroizmu albo pojmuje go inaczej. „Państwo P.” to ryzykowny projekt; potraktowany jako gra, traci na wartości, wzięty zbyt serio – jawi się jako manifest antyindywidualizmu.
Dariusz Sośnicki, Państwo P., Biuro Literackie, Wrocław 2009, s. 64
- Kup książkę w merlin.pl