Książki

Fragment książki: "Marsz Polonia"

-Witam, z całego serca witam! -Gospodarz szedł w moim kierunku z szeroko rozpostartymi ramionami. -Witam i jakże się cieszę! Martwiliśmy się, że, nie daj Boże, znów coś udaremni panu przybycie do nas. Radość tym większa.

-Jeśli się spóźniłem, przepraszam. Drogę miałem faktycznie zawiłą...

-Artur meldował, że wysiadł pan wcześniej. Wcześniej, ale niedaleko? Nic przykrego się nie wydarzyło w naszym ekscentrycznym sąsiedztwie? Mam nadzieję? -przyglądał mi się uważnie.

Pierwszy raz widziałem go na żywo i z bliska, i jak zawsze, gdy ma się do czynienia z kimś uprzednio znanym tylko z fotografii czy telewizji, odnosiłem dziecinne wrażenie, że obcuję zożywioną fotografią lub trójwymiarowym obrazem. Czasy, w których Beniamin Bezetzny często, prawdę rzekłszy, dzień w dzień, pokazywał się w wieczornym „Dzienniku", a jego zdjęcia równie często publikowano w porannej prasie, należały wprawdzie do przeszłości, ale i teraz niekiedy zapraszały go prywatne stacje telewizyjne; we własnej gazecie cotygodniowy felieton własnym zdjęciem zdobił, dla pism bulwarowych każdy jego wizerunek był nadal atrakcją -w zupełności starczało dla podtrzymania
obrazu. A nawet jakby i tego nie było -postać jego była zbyt wyrazista i zbyt charakterystyczna, by mogła się zatrzeć. Kto raz ujrzał Diabła Wcielonego -nie zapomniał go nigdy. Kto nie widział go nigdy -pragnął go choć raz ujrzeć. Jak też ten diasek wygląda?

Gdyby nie to, że w sumie nie odróżniam idealnie skrojonego garnituru od garnituru skrojonego mniej idealnie powiedziałbym, że Beniamin Bezetzny był w idealnie skrojonym jasnopiaskowym (kaszmir plus włókno bambusowe z domieszką oczaru wirginijskiego i wodorostów z Morza Barentsa) letnim garniturze. W każdym razie na jego tak
korpulentnej, że prawie kulistej postaci ubranie leżało doskonale, wyraziście błękitna koszula dawała ostry kontrast, buty brązowe -niewątpliwie przedniej marki -szlachetnie znoszone.

Reklama