Nie myślcie sobie, że łatwy jest żywot największej w szkole, grubej rezolutnej dziewczynki. Tym bardziej, gdy ktoś tak duży i nieporadny jest jednocześnie wścibski i uwielbia malowniczo zmyślać. Kłopoty same się do niej garną. Nie dość, że Hania jest banią, to jeszcze się nazywa Bakuła, co w zestawieniu z jej imponującą posturą, wzbudza salwy śmiechu u nowo poznanych koleżanek. Wydana właśnie „Królowa Samby" to kolejna po „Hani Bani" powieść oparta na wspomnieniach samej autorki Hanny Bakuły.
Bohaterka, nieletnia bibliofilka i melomanka (w kółko słucha Chopina i Bacha) jest już starsza i prócz wiecznie głodnego brzuszka, rosną jej piersi. Nadal czytuje „dorosłe" książki z dziadkowej biblioteki i wsuwa odsmażany makaron, ale przede wszystkim przeżywa rozterki, zawody i uniesienia typowe dla wszystkich dojrzewających dziewczynek. Grasuje na przystojniaków, Władkowi i Tadkowi nadaje włoskie imiona, a do komunii chce pójść w falbaniastej sukience. Bania jest dla swojej rodziny źródłem nieustającej radości i dotkliwych bolączek. Zwłaszcza kiedy chce adoptować koleżankę, a z kolonii wysyłała listy o własnej niechybnej śmierci. Lub staje się wykidajłą: jako największa dziewczynka w klasie nieposłuszne dzieci leje workiem z kapciami.
Przygody Bani to powieść familijna dla tych, którzy chcieliby na wesoło powspominać czasy peerelu - ówczesne stosunki społeczne, zwyczaje (także te kulinarne), cepeliowskie wyposażenie mieszkań i ośrodków wczasowych. I ma się rozumieć dla tych, którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś o świecie małych zadowolonych z siebie dziewczynek. Bo czy Hania ma dość bycia Banią? Ależ nie! Póki są na świecie krówki - ciągutki, draże indyjskie, książki i płyty - jest naprawdę w porządku. Oby tylko starczyło czasu, żeby to wszystko przeczytać. I zjeść.
Hanna Bakuła, Królowa Samby, Muza , Warszawa 2009, s. 256