Pokazując język (komiksu) literaturze
Recenzja książki: Robert Niederle, "Mikstura, czyli komiks i literatura"
„Mikstura" to - jak zmyślnie skonstruowany tytuł sugeruje - (ko)miks i (litera)tura w jednym, przewrotna opowieść o kanonie lektur znanych (przynajmniej ze słyszenia) większości z nas. 55 książkowych arcydzieł wzięli na warsztat i przetworzyli rysownicy - spece od "dymków", a dołączył do nich prześmiewca Robert Niederle, próbujący zawrzeć w krótkich opisach sedno każdej z literackich pozycji. Już na wstępie warto zaznaczyć, że największą frajdę - tak intelektualną, jak i estetyczną - będziemy mieli wtedy, gdy znamy „recenzowane" komiksami książki, bo na pewno ani część graficzna „Mikstury", ani ta stricte werbalna nie pomoże w przyswojeniu sobie ich treści („bryki" to to nie są...).
Zdecydowanie najciekawszą częścią tej książki są czarno-białe komiksy. Bardzo różni autorzy, bardzo różna kreska i stylistyka. A ilu rysowników, tylu zupełnie innych odbiorców dzieła literackiego i odmienne jego graficzne przetworzenie. Jedne komiksy utrzymane są w stylistyce plakatu (np. „Dziennik" Anny Frank), inne to pomysłowe, symboliczne ujęcia rysunkowe (np. „Sto lat samotności" Marqueza), zawsze z dużą dawką ironii („W poszukiwaniu straconego czasu" Prousta pokazane na zasadzie: nuuuuda, nic się nie dzieje). Przy oglądaniu sporej ich części można odnieść wrażenie, że powstały one nie na kanwie książki, ale obejrzanego na jej motywach filmu (vide: „Imię róży" Umberto Eco czy „Pachnidło" Suskinda"), ale to nic, bo interpretacja bywa naprawdę mistrzowska!
Drugi składnik „Mikstury" to towarzyszące komiksom jednoakapitowe opowiastki na temat „narysowanych" obok książek, skreślone (z bardzo dużym przymrużeniem oka) przez Roberta Jazze Niederlego. Mimo że jest on człowiekiem niewątpliwie dowcipnym (to zawodowy satyryk, kojarzony głównie z niemieckim „Harald Schmidt Show", do którego to programu pisał skecze), brak mu czasem odwagi.