Każda książka to (oczywiste) spotkaniem z autorem. "Spotkanie" Kundery jest jednak wyjątkowe; wrażliwemu czytelnikowi dać może rzeczywiste wrażenie obcowania z 80-letnim pisarzem.
Na ten przywilej trzeba jednak sobie zasłużyć. Nie każdego bowiem Kundera tak samo poprowadzi po swym własnym świecie - świecie sztuki: malarstwa, literatury i muzyki. "Spotkanie" to nie tylko (!?) zbiór esejów o sztuce, ale równocześnie książka z kluczem. A właściwie z wieloma kluczami. I z wieloma drzwiami, które autor otwiera przed czytelnikiem. Ale czytelnik źle przygotowany, nie wkładający w lekturę całej swej uwagi, całego ducha - "Spotkania" nie odczuje.
"Spotkanie" to również podróż. Prawdziwa wyprawa w głąb nas samych. Wyprawa jedyna w swym rodzaju. Czytelnik ogląda bowiem defiladę pejzaży; nie widzi ich oczyma własnymi, lecz pisarza. Książka ta jest kolejną, tym razem niebeletryzowaną, próbą znalezienia odpowiedzi na dręczące Kunderę od zawsze pytania: ludzka kondycja, kim jesteśmy, po co żyjemy, po co tworzymy, co nam po tym... Są tu "myśli, wspomnienia, powracające ciągle tematy i miłości" autora. A kluczami do nich są Rabelais, Janacek, Fellini, Malaparte, ale również Fancis Bacon, Dostojewski, Kafka (a wraz z nim Praga początków XX wieku), André Breton, Aimé Césaire (i niepowtarzalny klimat Martyniki), Gabriel Garcia Marquez, Beethoven, Mahler i Freud.
Lista nazwisk z pozoru tworzy chaotyczny przegląd twórców wszelkich prądów i tendencji. Ale wygląda ona tak tylko tu, w mej ułomnej próbie opisania książki. U Kundery lista ta przekształca się w barwną podróż poprzez świat owych postaci. Najważniejsze są zaś wyłaniające się w jej trakcie pejzaże: zarówno powykręcane, naznaczone bólem ciała z obrazów Bacona, jak kiwające się ciało powieszonej Soni z "Tworek" Marka Bieńczyka.