Wiersze śpiewające
Recenzja książki: Agnieszka Osiecka, "Nowa miłość. Wiersze prawie wszystkie"
Osiecka stała się w ostatnich latach obiektem swoistego kultu. Jej imieniem nazwano studio radiowe, na ulicy Francuskiej w Warszawie stanął pomnik przypominający jej postać przy kawiarnianym stoliku. Nie całkiem trafnie, gdyż w tym miejscu, o czym dobrze wiedzą wszyscy starzy mieszkańcy Saskiej Kępy, była przez długie lata drogeria. Osiecka mogła kupować tu sobie mydło albo pastę do zębów, bo perfumy miała raczej francuskie niż z Francuskiej. Ja widywałam ją często w bardzo skromnym barze Figaro na rogu Walecznych i Londyńskiej, gdzie kiedyś, bardzo dawno temu, umawiałam się w sprawach sercowych.
Osiecka jest wielbiona, ale uznanie u publiczności to nie to samo jednak co oficjalne potwierdzenie prestiżu. Przynależność tekstów Osieckiej do poważnej poezji nie jest oczywista i nie przypominam sobie, by jej wiersze były kiedykolwiek zamieszczane w antologiach, by znawcy poświęcali im specjalną uwagę w swoich wypowiedziach. Poezja stała się po zwycięstwie awangardy czymś bardzo specjalnym – obrzędem dla wtajemniczonych, wyrafinowaną sztuką metafory i kalamburu. Ma stwarzać nowe światy, wymyślać nowe języki i zwiedzać metafizyczne przestrzenie. Tekst piosenki musi po prostu mieć rym i być czytelny. Osiecka próbowała sił także poza piosenką, wydała tomik „Wada serca”, ale nie na tym polega jej główna zasługa.
Piosenkowe teksty Osieckiej stanowią pewne ogniwo polskiej poezji i można śmiało powiedzieć, że odziedziczyła miejsce wcześniej zajmowane przez Tuwima i Gałczyńskiego. To znaczy – wyszła poza elitarność poezji. Gdyby istniały jeszcze „pensjonarki”, to z pewnością wypisywałyby wiersze Osieckiej w swoich kajetach.