Major Kamieńska na tropie
Recenzja książki: Aleksandra Marinina, Zabójca mimo woli
Aleksandra Marinina (ur. 1957), zanim zajęła się pisaniem, spędziła 20 lat w milicji, z której odeszła w randze podpułkownika. Ma w dorobku również prace naukowe z dziedziny kryminologii. Słowem, była naprawdę nieźle przygotowana do nowego zawodu, czego efekty widać. Jak wiadomo, nie ma dobrego kryminału bez wyrazistej postaci głównego bohatera tropiącego zbrodniarzy. Stworzona przez Marininę major Anastazja Pawłowna Kamieńska w rankingu najciekawszych detektywów zajmuje miejsce w czołówce. Z pojawiających się sporadycznie opisów nie wynika, by była kandydatką na miss moskiewskich milicjantek, ale też najwyraźniej się zaniedbuje. Wielbicielowi, który jest cichym i nad podziw wyrozumiałym uczonym, podoba się zawsze i to jej wystarcza, a jemu tym bardziej. Nie używa broni, lecz jedynie inteligencji – pracuje w wydziale kryminalnym jako analityczka.
W „Zabójcy mimo woli”, tak jak w poprzednich książkach Marininy, fabuła zaczyna się od zlecenia dla Anastazji od szefa, który czasem krytykuje jej metody, ale zawsze posyła ją tam, skąd inni milicjanci wracają z pustymi rękami. W „Zabójcy” intryga jest mocno skomplikowana. „Wszyscy śledzą wszystkich” – powie w pewnym momencie major Kamieńska. Akcja zaczyna się na stacji moskiewskiego metra, gdzie młoda dziewczyna (jak się okaże – sympatia przyrodniego brata Anastazji) była przez przypadek świadkiem pewnego spotkania osób z moskiewskiego półświatka. Nie wiedzą, kim jest, więc postanawiają ją śledzić. Wkrótce się okaże, iż za śledzącym też ktoś podąża krok w krok. To generał, któremu chuligani przed laty zabili dziecko, najprawdopodobniej przyszłego geniusza.