sobota
Serce bolało, ale oddech znormalniał.
Byłem u Lu. i Lu. pierwszy raz po półtora roku.
Lu. powiedział
- Nie mam pojęcia, gdzie jest to twoje wygnanie.
- Przy Trasie Łazienkowskiej.
- No właśnie. Nie znamy.
- Tam niechcący można zajechać autobusem - powiedziała Lu.
Lu. i Lu. obydwoje palą papierosy. Zahaczyłem o moje niepalenie, że chciałbym palić.
- Co ty, zwariowałeś?
niedziela
Cały czas mróz.
Z sercem lepiej.
Byłem na mieście.
Otworzyłem drzwi na schody, żeby się wywietrzyło, bo gorąco. A okno po opatrzeniu robi trochę za duży huk. Jęknęła winda. Rozwozi mleko? Spojrzałem na zegarek - wpół do czwartej.
Winda zajechała na dziesiąte. Za chwilę na nasze. Słyszę drzwiczki, postawienie butelki. Miałem w tej chwili wyjrzeć, czy mleczarz nie zamyka pośpiesznie drzwi windy na siłę, bo ostatnio bardzo wolno się zamykają. Nie chciało mi się wstać. Zresztą otwarte mieszkanie świadczy, że ktoś czuwa. Chyba poczekał cierpliwie, bo długo cisza. Potem trzask. Potem słychać było obsługiwanie niższych pięter.
Poszedłem do łazienki. Pozamykałem drzwi. I te na schody, i te od pokoju. Położyłem się. Wdałem się w lekturę. Słyszę windę. Zatrzymuje się na naszym piętrze. Ja czytam. W pewnej chwili tak jakby branie za moją klamkę. Ruch drzwi.
- E, pewnie to na górze.
Ale nie. Ktoś powoli wchodzi do mojego przedpokoju. Słucham i patrzę. Otwierają się drzwi pokoju, widzę wsuwającą się na klamce czarną rękawicę. Czekam w zaskoczeniu. Wchodzi milicjant. Duży, gruby. Za nim drugi, szczuplejszy.
- Tu było włamanie...
- Włamanie? - patrzę na nich z łóżka.
- Mleczarz zgłosił, że drzwi otwarte.